Szczęśliwy posiadacz szczęśliwego przyjaciela

Ostrzegam, że dzisiaj będzie długo i (chyba) nieciekawie na temat moich osobistych piesków - po prostu czułam potrzebę wypowiedzenia się, także przepraszam wszystkich, którzy myśleli, że poruszę interesujący temat ;)

Od kiedy zainteresowałam się kynologią tak "na poważnie", dowiedziałam się czym jest rodowód oraz zafascynowałam psimi sportami, moje podejście do zajmowania się psem nieco się zmieniło. Wydawało mi się, że nowa wiedza sprawiła, że zmądrzałam, a jednak... niekoniecznie.
Bona, która pojawiła się w moim życiu kiedy miałam siedem lat, jest zwierzakiem "nietypowym" - od zawsze więcej uwagi poświęcała ludziom, niż pobratymcom (np. w pierwszej kolejności wita się zwykle z właścicielem, dopiero potem z jego czworonogiem). Kiedy ktoś nas odwiedza, raczej nie opuszcza pomieszczenia, w którym przebywa gość, a nasi znajomi często proponują, byśmy zabierali ją ze sobą na wszelkie spotkania. Nigdy nie interesowała się zabawkami i do dnia dzisiejszego nie uległo to zmianie - nakłonienie jej do przyniesienia piłki nie jest chyba możliwe, jeśli złapie coś do pyska, to tylko w stanie "totalnej głupawki", bądź wtedy, kiedy na spacerze poświęcam zbyt dużo czasu Jimowi - ot, chce zwrócić na siebie uwagę. Praktycznie niczego się nie boi i mało co robi na niej wrażenie, jest bardzo pewna siebie i niezależna. Trudno ulec urokowi jej błękitnych oczu, a kiedy dodatkowo przekręca głowę i pociesznie merda ogonem... wszystko leci z rąk ;) Wiele osób twierdzi, że ona tylko "mówić nie potrafi", a poza tym niczego jej nie brakuje - jest psem idealnym. Ja powiem tylko, że to typowy Husky i jeśli akceptuje się wszystkie wady i zalety tej rasy, to Bona może być uznawana za psi ideał. Moim zdaniem jest po prostu przepięknym i kochanym stworzeniem o stabilnej psychice, cudownym towarzyszem, który nie sprawia większych problemów (choć swoje za uszami ma). Stanowiła powód do dumy, kiedy wygrywała szkolne pokazy zwierząt domowych, organizowane w mojej podstawówce (to były czasy!), wykonywała sztuczki czy po prostu przychodziła na zawołanie, bo przecież "tej rasy się luzem nie puszcza". Rodzice nigdy nie zdecydowali się na wystawianie Bony, a ja sama przez dłuższy czas nie miałam nawet pojęcia, że mam takiego "prawdziwego" Husky'ego, gdyż nie interesowało mnie pochodzenie suczy. Kiedy znalazłam pierwsze zdjęcia jej rodzeństwa, a nawet zetknęłam się na forum z córką jej siostry, uznałam, że udokumentowane pochodzenie to coś naprawdę "super" ;)
Przez długi czas była dla mnie "zwyczajnym" psem, nie zwracałam szczególnie uwagi na to, że rasy zdecydowanie się od siebie różnią. Mając około jedenaście lat, natknęłam się na bordery pokonujące przeszkody i pomyślałam, że to jest to - ja też tak chcę! Sucz czasami pokonała przeszkodę, którą stworzyłam, ale częściej po prostu odwracała się i miała moje smakołyki w głębokim poważaniu :P Jednak wszystko, co robiłyśmy wspólnie, cieszyło - nie było wielkich wymagań, nie było presji, nie było stresu, spacery sprawiały ogromną przyjemność i były świetnym sposobem na spędzanie wolnego czasu. Bona nie była aniołkiem, a mimo to porażki nie miały znaczenia. Wszystko było zabawą - wyprawy rowerowe, nauka sztuczek, wypady do lasu, wspólnie spędzone wakacje. Sucz była przyjacielem, którego bezproblemowości długo nie doceniałam.
Kiedy dostrzegłam wyjątkowość borderów, bezgranicznie się w nich zakochałam (to było "coś innego" niż mój Husky) i trwam w tej miłości do dziś, czyli już jakieś siedem lat. Moja obsesja była kiedyś wręcz niezdrowa, ale na chwilę obecną wiem, że nie każdego bordera chętnie przyjęłabym pod swój dach, acz zrozumienie czegoś tak oczywistego zajęło mi trochę czasu ;)



W chwili adopcji Jimmy'ego byłam na tyle świadoma charakteru BC, że zdecydowałam się nie brać takowego jako pierwszego "własnego" psa, obawiając się, że nie będę w stanie zaspokoić wszystkich jego potrzeb. Bardzo chciałam jednak mieć swojego zwierzaka (Bona zawsze była raczej psem mamy, jej "trzecią córeczką" ;) i to takiego, który chce pracować właśnie ze mną i nie porzuci mnie dlatego, że w pokoju pojawił się któryś z domowników. Liczyłam na to, że z kundelkiem będzie łatwiej, chociaż nie zakładałam, że wychowanie go nie sprawi żadnych problemów. Jednak teraz nie jestem pewna, czy jakikolwiek BC zgotowałby mi to, przez co przechodziłam z moim uroczym stworzonkiem.
Do mniej więcej roku był dokładnie taki, jaki powinien być - cichy, usłuchany, niekonfliktowy i zwracający na mnie uwagę. Wiódł bezstresowy żywot psiego dziecka. Owszem, ciągnął na smyczy, nie zawsze chciał pracować, czasami zwiewał do psów, ale generalnie nic nie uprzykrzało nam życia i wiedziałam, że mogę zabrać go wszędzie, a czas spędzony razem będzie po prostu przyjemnością. Ale potem się zaczęło... poszczekiwanie na psy, na obcych, gonienie rowerów, lękliwość, przez którą tracił kontakt z rzeczywistością... Nie jestem w stanie określić ile razy przez niego płakałam. Pies z tak niestabilną psychiką - jednego dnia ideał, całkowicie ignorujący środowisko i zapatrzony we mnie jak w obrazek, drugiego chodzące nieszczęście, wrogo nastawione do świata i przerażone widokiem tego, co zauważyło na niebie (chmur...?), jest ogromnym wyzwaniem, na które chyba nie byłam tak do końca gotowa. Wszyscy powtarzali, że on ma taki charakter i taki będzie - ja bardzo chciałam mu pomóc i upierałam się, że wszystko można wypracować, marzyłam, że jednak się zmieni. Próbowałam różnych metod, przeczytałam setki artykułów, wprowadzałam w życie zalecane porady - niewiele zdziałałam. Od porzucenia wszelkiej nadziei powstrzymywał mnie tylko sam Jim - prawdziwie MÓJ pies, który nigdy ze mnie nie rezygnował, zawsze wybierał mnie i chciał pracować, bawić się czy przebywać właśnie ze mną. Niejednokrotnie po prostu go nie znosiłam, momentami miałam ochotę odciąć się od niego i wszystkiego, co z nim związane. Przy nim każdy inny czworonóg wydawał się być aniołkiem. Zapomniałam czym jest radość z obcowania z psem, bo niemal każdy spacer stanowił niemałe wyzwanie. Denerwowałam się, bo były starcia z psami, wyskoki w kierunku ludzi, których J się bał, czy w kierunku rowerzystów lub biegaczy, były także zawieszki, bo chmura była dziwna lub auto mijające nas wydawało zbyt głośne dźwięki. Czasami im bardziej się starałam i im lepsze miałam o nim mniemanie, tym gorzej się zachowywał. Z jednej strony nie był moim przyjacielem, a z drugiej... chyba nie mogłabym bez niego żyć. Wiedziałam, że bez niego nic nie będzie takie samo. Bo on zawsze był obok, bez względu na wszystko.

Być może to ja widziałam w nim same wady, a dla kogoś innego byłby całkiem w porządku psem - nie wiem. Nie wiem też, czy Jimmy jest teraz innym zwierzakiem - wiem tylko, że w pewnym momencie zmieniłam swoje podejście.
Od jakiegoś czasu podchodzę do kwestii zachowania J mniej emocjonalnie. Wybaczam wybryki (których jest podejrzanie mniej, chociaż ostatnio pięknie pokazał, żebym sobie nie myślała, że jest taki fajny ;), nie załamują mnie one już tak bardzo, jak kiedyś. Przyzwyczaiłam się, teraz jest mniej nerwów i mniej czarnych myśli. Nie wiem, czy kiedyś będzie idealnie, przestałam już wierzyć w jakąś fenomenalną zmianę, po prostu cieszymy się tym, co wychodzi dobrze. Taka postawa przynosi więcej radości z bezproblemowego spaceru, nawet jeśli podczas niego nic tak naprawdę nam nie wyszło. Dzięki niej zrozumiałam na przykład, że muszę zmienić podejście do problemu z aportowaniem wszystkiego, co nie jest dyskiem (bo te, o dziwo, donoszone są natychmiastowo). Zawsze niesamowicie drażniło mnie, że zwrócenie zabawki od razu jest dla niego tak dużym problemem - teraz bardzo cieszę się, że w ogóle do mnie trafia. Nie oznacza to, że nie walczę z tego typu sytuacjami, o nie! Zwyczajnie nie denerwuję się już tak bardzo, bo to niczego nie zmienia. Teraz traktuję go po prostu jak psa, którego zachowanie nie wynika przecież ze złośliwości czy chęci robienia na przekór, który nie zrozumie moich skarg i zażaleń, nie przemyśli dogłębnie swojego postępowania, nie wybierze "sam z siebie" lepszej opcji, bo tak postąpiłby człowiek, gdyby był na jego miejscu. Co najciekawsze - ja przecież wiedziałam o tym od zawsze! Tylko dlaczego zapominałam i zapominam o tym w momentach, w których miałam bądź mam do czynienia z konkretną sytuacją?
Nie chodzi o to, że kiedykolwiek chciałam za wszelką cenę uczynić z mojego psa mistrza wszystkiego, chciałam po prostu, by był normalny, taki jak inne czworonogi. By potrafił bawić się bez strachu na zewnątrz z takim zapałem, z jakim bawi się w domu. Nigdy nie narzekam na niego dlatego, że źle nam się pracuje, bo nie ma motywacji, czy nie jest w stanie sprostać moim wymaganiom - przeciwnie, boli to, że jest świetnym psem, ale jego lękliwość, z której często wynika agresja, blokuje go na wielu polach. Mam nadzieję, że w końcu wyciągnęłam jakąś lekcję z naszych doświadczeń i kiedyś - mimo wszystko - wyjdziemy na prostą, a każdy spacer będzie cieszył zarówno mnie, jak i jego. Radości z małych sukcesów czasami trzeba się nauczyć. 

Szczerze podziwiam każdego, kto wszystko przeczytał :D



Pozdrawiamy,
B & A & J

You Might Also Like

11 komentarze

  1. Przeczytałam wszystko :D. Też miałam takie rasy, które bardzo mi się podobały (i nadal podobają), ale bałam się, że nie będę umiała poradzić sobie z takim zwierzakiem. Wzięłam do domu "pierwszego-świadomego" szczeniaka (nie takiego, jaki mi się marzył), minęło trochę czasu i po starciu moich doświadczeń z opisami tych "trudnych ras" doszłam do wniosku, że nie było się czego bać :P.
    I chyba każdemu czasem zdarza się zapomnieć, że pies to nie człowiek... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też dobrnęłam bez problemu do końca :-) I mam wrażenie, że opisujesz nie swoje psy, a moje. Mój hasiek jest dokładnie taki jak Bona, zabawek nie lubił nigdy, a bawi się tylko wtedy, kiedy chce zwrócić na siebie uwagę. Też jest bardzo odważny i na spacerach żaden pies mu nie podskoczy. Z chodzeniem na smyczy nie ma problemu, zawsze idzie po lewej stronie i nie plącze się między nogami ani nie zostaje w tyle. Natomiast moja mniejsza suńka, mieszaniec z genami spaniela, to wulkan energii wykonujący polecenia bez względu na okoliczności. Skupiona na mnie potrafi godzinami sztuczkować za smaka lub późniejszą zabawę. Chodzenie na smyczy z nią jest jednak dla mnie prawdziwym utrapieniem. Potrafi wyskakiwać do ludzi, ciągnie niemiłosiernie i slalomem zmienia strony. Pół biedy jak idzie, czasami potrafi siąść na środku chodnika bo coś ją wystraszy albo zbytnio zainteresuje i żadną siłą nie można jej stamtąd ruszyć. Widząc jak różne psy mi się trafiły, nawet nie staram się zmuszać ich do czegoś, do czego nie są zdolne. Dzięki temu, że mają zupełnie różne charaktery, moje wymagania mogą być zaspokojone częściowo przez jednego i drugiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, z Jimmem było kiedyś podobnie na smyczy, teraz na szczęście trochę się uspokoił i o ile niczego się nie wystraszy, to potrafi całkiem ładnie spacerować :) Za to Bona, podobnie jak Twój Husky, przepięknie chodzi na smyczy, można wręcz zapomnieć, że drepcze obok... ;) Przy okazji, u nas kuracja cynkowa niestety nie przyniosła żadnych rezultatów.

      Usuń
    2. U mojego też ostatnio ten cynk nie działa już tak jak powinien i doszłam do wniosku, że to jest wina spadku odporności. Za jakiś czas ma dostać dwa zastrzyki na wzmocnienie, żeby choć część problemów wyeliminować, bo nie ma miesiąca, żeby coś nowego chorobowego się nie pojawiło.

      Usuń
  3. Ja również przeczytałam wszyściutko :). Uwielbiam takie notki o przemyśleniach na temat naszych psów, wszelakich problemów z nimi związanych.. Często wymagam od nich zbyt wiele zapominając o tym, że są tylko psami. Często narzekam na nie, często każdy inny pies wydaje mi się być idealny, a z moimi mam tyle problemów. A zamiast tego powinnam cieszyć się z każdego spaceru, każdego najmniejszego sukcesu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam wszystko i wcale się nie nudziłam :D Piszesz bardzo ciekawie, po prostu... o życiu. Ja również maiłam okropne problemy z moją Luną. Kiedy pisałaś o swoich momentami nieprzychylnych odczuciach wobec Jimmy'ego przypominały mi się moje relację z Luną jeszcze kilka lat tamu. Pamiętam doskonale, że spacer z nią był udręką, pamiętam, że nie raz wyrwała mi się do innego psa (i to bynajmniej nie w przyjaznych zamiarach :P), nie raz zerwała do kota, wiewiórki, biegając w jakimś 'amoku' i robiąc popłoch na osiedlu, szczególnie w gronie matek spacerujących z dziećmi, a mi przynosząc tylko ich pretensje. :P I nie ram miałam tego dosyć, najchętniej w ogóle bym z nią nie wychodziła z domu, lecz jednocześnie strasznie nie chciałam się jej pozbywać. Przełom nastąpił chyba wtedy, gdy "na poważnie" zaczęłam wkręcać się w psie sporty. Kupowałam pełno książek o psach, przede wszystkim o psychice oraz szkoleniu, nauczyłyśmy się większej ilości komend, potem sztuczek, rozpoczęłyśmy treningi dogfrisbee, a przede wszystkim... Zaczęła się nasza praca nad agresją. Choć próbowałam wielu sposobów, dopiero niedawno znalazłam metodę działającą na moją sucz i zrobiłyśmy ogromne postępy. Kiedyś w głowie mi się nie mieściło, że będę mogła ćwiczyć z nią w obecności innych psów, że będzie pędem przynosić schwytany w wyskoku dysk, nie rozglądając się nawet za pobratymcami, że nauczymy się tak wielu tricków, a przede wszystkim- będę mogła wyjść z nią na spacer i minąć kilka psów, a z kilkoma pozwolić jej się przywitać... To cudowne, a co najważniejsze, bardzo się zżyłyśmy.
    Wam też na pewno uda się dojść do porozumienia! Może nigdy nie będzie idealnie (z nami też jednak nie jest ;)), ale nawet drobne sukcesy dają mega motywację do dalszej pracy! Trzymam za Was kciuki! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fantastycznie, że zrobiłyście tak duże postępy, gratuluję! Marzę, by kiedyś napisać w ten sposób o metamorfozie Jimmy'ego :)
      J jest psem bardzo przewrotnym i to jest chyba najgorsze - mimo iż powoli opanowuję do perfekcji odczytywanie jego zamiarów, to tak naprawdę ciągle mnie zaskakuje. W "zapsionych" miejscach zwykle ćwiczymy na lince (przezorny zawsze ubezpieczony, a ja jestem wtedy spokojniejsza ;), ale kiedy zdarzy się, że jest bez niej i pojawia się pies (a ja widzę już najczarniejsze rozwiązanie), Jim nagle reaguje na zwykłe siad i pozwala się złapać, mimo iż zwierzak szarżuje w jego kierunku. Innym razem, kiedy bawimy się w najlepsze (teoretycznie powinien być skupiony tylko na mnie), potrafi nagle puścić zabawkę i ruszyć w kierunku czworonoga, który w ogóle się nami nie interesuje. Ja już nauczyłam się, że jemu nie można ufać, dlatego intensywnie używamy cudownego wynalazku, jakim jest linka i spacerujące pieski, które akurat mu się nie spodobają, nie muszą wiać w popłochu :D. Dużo jeszcze pracy przed nami, ale teraz jakoś bardziej cieszą mnie wspólne spacery, więc chyba jesteśmy na dobrej drodze :)

      Usuń
  5. Kiedy ja się zaczęłam interesować kynologią...w przedszkolu, ale to była kynologia na etapie 'kocham wszystkie pieski, znam ponad 100 raz psów i umiem podstawy wychowania i ich potrzeb". Heh Bonka :3 Zanm dwa psy, notabene moich przyjaciółek, które reagują na psy podobnie. Jeden na początku nawet nie wiedział co to zabawka i co ma z tym zrobić, teraz się z zabawą trochę unormowała,ale tylko z właścicielem. Zawsze podziwiam te dwa psiaki, bo są naprawdę oddane i nie podejdą do innego psa bez zgody, natomiast Libra nawet na smyczy musi podejść i postraszyć łapskiem. Naprawdę ogromne brawa dla Ciebie i Bony :) Jak ją opisujesz, to po prostu ideał psiego aktora.
    Te teksty z tym, że dużych psów się nie puszcza i jeszcze awantury o kaganiec! O ludzie.. ile razy to już było przerabiane, ile ludzi już mi groziło strażą miejscą, bo Libra podleciała.
    Widzę, że nastawienie z borderkami podobne do moich ONkowych z przeszłości, kurde to były dobre, psychopatyczne czasy wiebienia jednej rasy ;) Byłam przekonana że, owczarki potrafią wszystko, że to najlepsza rasa i blablabla. Potem poznałam bordery, którym zazdrościłam, szybkości, inteligencji, wyników w konkursach. Postanowiłam sobie, że mój ONek będzie dokładnie taki sam, a nawet lepszy, o ot mam! Mistrza grania na nerwach ;)
    Kurcze Jim..jeżeli cię to pocieszy, nie tylko ty miałaś nieciekawe epizody z psiakiem. Kilka razy też płakałam przez Librę, popełniłam naprawdę wiele błędów, mam wrażenie, że przez moje lenisto i pewność siebie zaniedbałam coś, czego mogłabym uniknąć.Jedynie co mogę powiedzieć to wiem dokładnie co czujesz, nawet jesli wydaje ci się, że wcale tak nie jest. Huh, były sytuacje, z których nie jestem dumna, które bym chętnie cofnęła, były momenty, że wręcz nienawidziłam swojego psa, chciałam, się od niego oderwać na długi czas, ale wydaje mi się, że najgorzej było, kiedy całe moje marzenia, które sobie przez 7 lat wykreowałam o psim sportowcu runęły w ciągu jednego dnia, kiedy okazało się, że Libra jest dysplatykiem. Oznaczało koniec wszystkiego, nawet biegania czy aportowania. Wtedy chciałabym być sama, byłam chyba w najgorszej depresji, jaką mogłabym mieć. Z czasem przestały mnie i Librę interesować przeszkody, przeciwności losu,wróciłyśmy do sportowego życia, ale niestety z pewnymi granicami. Mama mi powtarza, że uśmiercę ją tymi ćwiczeniami, ale ja wolę, żeby chociaż miała coś z tego życia, a nie truchtała sobie po trawce i żyła błogo wbrew swojej naturze.
    Też zmieniłam w końcu nastawienie, po prostu ignoruję to co idzie źlę, cieszę się z tego co wychodzi dobrze. Nie myślę o tym co będzie, mam nadzieję, że jeżeli coś się naprawi to jakimś cudem z biegiem czasu.
    Dochodząc do końca notki zauważam w nas jedną różnicę- ja chciałam, żeby Libra była doskonała w każdym calu, ty chciałaś, żeby Jim był po prostu twoim wiernym kumplem-niesamowite podejście :) Na koniec życzę wielu sukcesów z Jimmem, bo z Bonką chyba nie potrzebujesz i również mam nadzieję, na spotkanie, może wypali w wakacje? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bonka to też nie jest aniołek, wcale nie jest jakoś szczególnie usłuchana, ale ona po prostu jest inna, niż Jim - wydaje się mieć swoje sprawy podczas spaceru, nie obchodzą ją ludzie, rowery, wiem, że nie muszę jej przywoływać, bo właśnie ktoś uprawia jogging. Co do piesków, bywa różnie, bo ma dominujący charakter, ale też nigdy nie podchodzi do nich jak Jim, nigdy nie straszy "na pokaz", jak zwykle robi to on. Jest pod tym względem dosyć normalna, jednego psa lubi, drugiego nie i tyle ;) Muszę przyznać, że w moim mieście ludzie rzadko spotykam się z jakimiś niesympatycznymi ludźmi czy psami, od długiego czasu nikt nie zwrócił mi uwagi na brak kagańca, rzadko też podbiegają do nas zwierzaki, nie mogę narzekać :)
      Szczerze współczuję sytuacji, w której się znalazłaś, kiedy zagrożone jest zdrowie lub życie zwierzaka zawsze najtrudniej dokonywać wyborów i podejmować decyzje. Dobrze, że poradziłaś sobie z tą sytuacją i potraficie korzystać z życia, mimo ograniczeń :)
      Ja liczę na spotkanie, nigdy nie miałam odwagi, żeby zaczepiać przypadkowych ludzi i w ten sposób pracować nad jimowym stosunkiem do psów, z kimś znajomym jest zawsze łatwiej :D

      Usuń
  6. Przeczytałam i tak sobie myślę, że mój pies po części jest jak mieszanka twoich... Również zdarzają mu się różne schizy... Raz może się beztrosko bawić z psami, a innym razem jest do nich nastawiony wyjątkowo wrogo. W domu liczy się dla niego głównie człowiek lub spanie :) Kiedy przychodzą do nas goście (zwłaszcza ci których zna, a dawno nie widział, tym bardziej gdy są zainteresowani głaskaniem go) jest w raju :D
    Mój nigdy nie chciał się bawić zabawkami. W sumie to teraz nie wiem zbytnio jak się z nim bawić, bo biegać już za bardzo nie chce (duży pies, 10 lat, czasami kuleje). Chodzimy na spacery, jak mojemu się chce to trenujemy jakieś suczki. Co ty robisz ze swoim psem, by zastąpić mu zabawę zabawkami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobny problem z suczką, bo ma już 11 lat i również problemy z nadążeniem za nami na spacerach. Kiedyś dużo jeździłyśmy na rowerze, teraz nie ma takiej opcji. Kiedy wychodzę z dwoma psami, urządzamy sobie bardzo długi, ale nie intensywny spacer, po prostu "łazimy". Prawdę mówiąc, Bona nie oczekuje poświęcania jej uwagi, czasami tak jak Wy robimy jakieś sztuczki, ale głównie truchta sobie w swoim tempie. Bardzo aktywizuje ją drugi pies, bo czasami próbuje zachęcić do gonitwy czy też ulega jej zaczepkom. Bona w ogóle nie jest zainteresowana zabawkami, pozwalam jej więc robić na spacerze to, co chce i lubi, czyli biegać, niuchać czy męczyć Jima, a jeśli ma jakąś szczególną ochotę na pracę ze mną, to właśnie sztuczkujemy :)

      Usuń