Zdjęcie autorstwa A. Zmysłowskiej |
Adres i tytuł bloga nie są przypadkowe - Jimmy potrafi latać :D Od kiedy pojawił się w moim domu wiedziałam, że będę chciała spróbować z nim DogFrisbee, sportu, który zawsze bardzo mi się podobał. Mały lubił zabawki (wow!), mimo początkowej niechęci do przynoszenia aportu udało się go przekonać, ze warto i tak oto w domu zawitało pierwsze gumowe frisbee.
Młody Jim (3 miesiące) polubił swój gumowy talerzyk i chętnie za nim ganiał, co nie zmienia faktu, że namierzona nagle w trawie reklamówka mogła okazać się ciekawsza, niż rzucony dysk. Długo się nim bawiliśmy, zanim nie zgubiło się gdzieś na spacerze.
Zabawka to Trixie Frisbee gumowe. Spotykałam się z różnymi opiniami na temat rozpoczynania treningów gumowymi czy szmacianymi talerzami, natomiast - opierając się na własnym doświadczeniu - uważam, że warto zapoznawać psa z frisbee właśnie poprzez takie wynalazki. Nie są nieprzyjemne dla pyska, raczej ciężko rzucić je w taki sposób, by uderzyło w zęby/uszkodziło dziąsła, dzięki czemu nie zniechęcimy pupila do tej formy zabawy. Można nimi puszczać rollery (od czego my zaczynaliśmy), ale jest to trudniejsze, niż puszczanie ich zwykłymi dyskami. Właściwości lotne nie są powalające, ale jeśli ma się wprawę, da się wyrzucić na parę metrów. Dla mnie jednak nie miało to znaczenia, bo w ten sposób próbowałam tylko nakręcić Jimmy'ego na taki typ zabawek. Poprzez nakręcanie rozumiem (w przypadku Jima-szczeniaka) przede wszystkim szuranie po ziemi z głośnym "szszsz", co wprawiało go w dziki szał, poza tym pokazywanie, że frisbee jest fajne tylko w moich rękach (delikatne szarpanie się, zabawa dyskiem jedynie ze mną - nie zostawiałam go później do dyspozycji psa).Z czasem próbowałam wprowadzić plastikowe frisbee i okazało się, że nie są wcale fajne (patrz: pierwsze zdjęcie). O ile gumowe cieszyły się zainteresowaniem, te "prawdziwe" zdecydowanie nie należały do jego ulubionych zabawek. Oczywiście pies za nimi biegał, nawet podnosił, ale wyraźnie nie była to dla niego najfajniejsza forma rozrywki. Na ostatnim zdjęciu ma już 7 miesięcy i wciąż nie jest to moment przełomowy. Nastąpiła dłuższa przerwa, dyski wyciągnęłam po trzech miesiącach, kiedy Jimmy miał już ok. 10. Wtedy jakby zupełnie zmienił zdanie, stał się niesamowicie zmotywowany i chętny do gonienia talerzyka.
Nasze pierwsze poważne dyski to Competitiony (Competition standard). Używaliśmy ich też później, młody pies nie miał z nimi żadnych problemów, zawzięcie się nimi przeciągał czy łapał backhandy.
Skąd ów przełom się wziął? Być może pomogła właśnie długa przerwa. Gdybym usilnie próbowała przekonać go, że dyski są fajne, wątpię, że byłby ich takim fanem po dzień dzisiejszy. Może po prostu poszłam na łatwiznę, ale cóż...
Rzucaliśmy overy i płaskie backhandy, do których mój pies i tak trochę wyskakiwał (bo jest z tych, które mają w tyłku sprężynę). Poza pracą nad aportem ogólnie, nakręcaniem na zabawki, dbałam także o podniesienie "wartości" dysku.
I tak dużo się szarpaliśmy, bo Jim uwielbia taką formę zabawy (dlatego też przy piłkach staram się mieć sznurki ;). Po każdym przyniesieniu starałam się przez chwilę poszarpać, co poskutkowało wciskaniem mi dysku do ręki. Jednak wiązało się też z ryzykiem, że będzie oczekiwał szarpania po każdym rzucie, czego bardzo nie chciałam (ciężko potem pracować na odległość).
Zaczęliśmy więc uczyć się wymiany dysków, pracy na dwa dyski. Wiem, że są psy, które mają "swój" typ i choćby człowiek posługiwał się tuzinem talerzy, one będą uparcie trzymać ten wybrany w pysku. U nas taki problem nie wystąpił, bo poprzez wpajanie od małego, że taka zabawka jest fajna tylko wtedy, gdy trzymam ją ja, Jim nauczył się wypuszczania z pyska talerza, gdy ja mam już w ręce drugi. Jeśli jednak pies ma problemy z automatycznym przestawieniem się, warto nauczyć go komendy puść i zaznaczać nią moment, kiedy powinien przekierować uwagę.
Pierwszy atut frisbee-Jima jest taki, że walczy do końca.
Dla tak kiepskiego rzucacza, jakim byłam w tamtym momencie, było to coś cudownego, bowiem "łapalność" dysków w porównaniu do ich lotu była wprost niesamowita. Jak ten talerz by nie leciał, tak Jim starał się go złapać. Z drugiej strony, niektóre rzuty były tak fatalne, że lepiej zrobiłby, gdyby nie marnował sił i za nimi nie gonił.
Najważniejsza chyba rzecz - trzeba nauczyć się rzucać. Można mieć psa, który tak jak mój będzie się po prostu starał, ale treningi nie wypadają zadowalająco (przynajmniej tak było w moim przypadku), gdy ta druga strona musi ratować każdego "naleśnika". Mi bardzo długo zajęło opanowanie technik rzutowych na przeciętnym poziomie i dopasowanie się do psa, w dużej mierze dlatego, że on sam odwalał kawał dobrej roboty - a wtedy nie czujesz się tak kiepsko z powodu własnej nieudolności ;)
Nie zmienia to faktu, że jeśli chcemy wykonywać bardziej skomplikowane figury, a nasz towarzysz jest z tych, które za dysk zrobią wszystko, musimy kontrolować rzuty, aby zwyczajnie nie zrobić mu krzywdy. Co z tego, że wybija się on przepięknie i na duże wysokości, skoro podajemy dysk tak, że podczas skoku - z naszej winy - przyjmuje dziwne, niebezpieczne pozycje (np. musi wygiąć szyję pod nienaturalnym kątem)?Często spotykam się z problemem złego lądowania i koniecznością ćwiczenia techniki. W naszym przypadku nie było to dużym problemem, bo Jim naturalnie ładnie opada. Oczywiście, że ma za sobą jakieś nieciekawe lądowania (które nigdy nie skończyły się kontuzją), ale obserwując go widzę, że jest bardzo "zwarty" i panuje nad ciałem podczas lotu (bardzo często ładnie się zwija). Dlatego też nie mogę zbyt wiele powiedzieć w tej kwestii.
Pamiętaliśmy także o rozgrzewce przed treningiem. Na ten temat powiedziane zostało stronie Latających Psów, gdzie odsyłam: klik.
Zdjęcie autorstwa A. Zmysłowskiej |
Zdjęcie autorstwa A. Zmysłowskiej |
Zdjęcie autorstwa A. Zmysłowskiej |
(zdjęcie na dole po prawej autorstwa A. Zmysłowskiej)
Latający Jim wygląda imponująco, jednak gdyby nie świadomość, że potrafi poprawnie lądować, ma fajną budowę i jest w dobrej kondycji, poza tym nigdy nie trenuje bez rozgrzewki (samo dojście do miejsca docelowego to zazwyczaj 30 minut marszu), raczej przyglądałabym się tym skokom sceptycznie. Jak dla mnie w DogFrisbee absolutnie nie chodzi o to, żeby nasz pies wzbijał się na nieprawdopodobne wysokości, szczególnie, jeśli nie ma ku temu predyspozycji - z większym podziwem patrzę na pary, które potrafią się świetnie zgrać i wprowadzają elementy, których nigdy wcześniej nie widziałam, niż bazują na efektownych wyskokach czworonoga.
Mój pies inaczej nie potrafi. Nie muszę rzucać wysoko, aby on sam wysoko skakał, dla niego łapanie bez oderwania się od podłoża to coś niemalże nie do wykonania. Z back vaultów zrezygnowałam już całkowicie, bo nie była to technika, w której czuję się na ten moment pewnie - choć nie jestem panikarą nie chcę, by stało się coś złego. Nie zmienia to faktu, że Jimmson dalej robi za sprężynę, bo tak po prostu lubi.
Podsyłam jeszcze jeden filmik, gdzie widać, że radzi sobie ze swoim ciałkiem, mimo marzeń o byciu lotnikiem:
Co jest chyba najbardziej niesamowite, Jim oferuje sam z siebie bardzo dużo. Wiele technik wymagało ode mnie jedynie odpowiedniego wyrzutu dysku i ułożenia ciała, by zrozumiał o co chodzi. I właśnie to sprawia, że dla mnie jest mistrzem - jednym słowem, z każdym, kto potrafi "ciepnąć", pokaże klasę ;)
W lutym 2009 nawet nie spodziewałam się, że z niego:
Wyrośnie taki "sportowiec" :D
Kończę absolutnym dziełem:
W lutym 2009 nawet nie spodziewałam się, że z niego:
Wyrośnie taki "sportowiec" :D
Kończę absolutnym dziełem:
Zdjęcie autorstwa A. Zmysłowskiej |
Pozdrawiamy,
B & A & J
B & A & J