W sumie powinno być na odwrót - to Jimmy powinien mieć rogi, a Bona czapkę, ale J potrafi znieruchomieć i dużo łatwiej zrobić mu ostre zdjęcie. Postanowiłam, że w tym roku psiska dostaną w końcu coś specjalnego na święta. Prezentem dla Jimmy'ego będą dyski (na tę chwilę w sumie nie posiadamy takich, które nie wyglądają jak sitko), duży problem mam z Boną. Zabawki jej nie interesują, komplet rogzowy wciąż jest w doskonałym stanie... może dostanie coś smacznego. Jakieś pomysły? :)
Kochani, życzymy Wam, by nadchodzący 2013 rok obfitował w sukcesy i był dużo lepszy niż 2012!
B & A & J
W jednym z wcześniejszych postów wspomniałam, że dzieciak skończył w październiku cztery lata, a ja mam zamiar napisać o tym wkrótce coś więcej. Napiszę więc dzisiaj. Będzie bardzo dużo zdjęć, bo trudno mi bez nich opisywać jego rozwój. Wyszukiwanie ich oraz obrabiane to około 5 godzin (jeśli nie więcej) wyjętych z życiorysu ;)
Chłopak powoli przekonywał się do plastikowych dysków (po paromiesięcznej przerwie wyciągnęłam je, by zobaczyć, czy faktycznie należy spisywać nasze frisbowanie na straty), chciał się nimi szarpać i zaczynał je przynosić. Rzucaliśmy bardzo rzadko rollerki, żeby z niczym nie przesadzić. Na zdjęciu po prawej uwiecznione zostały pierwsze próby pływania. Jim od zawsze uwielbiał wodę (jeszcze jedna zabawna sytuacja z życia mojego szczeniaka - ładowanie głowy do jeziora, puszczanie bąbelków i wyławianie wszystkiego, co znajdywało się na dnie), ale nigdy nie wchodził na tyle głęboko, by stracić grunt pod łapami. Pierwszy raz "zapomniał się", kiedy byliśmy w Rudzie Śląskiej i goldenka Kiara po prostu popłynęła przed siebie. James bezmyślnie ruszył za nią, ale po chwili zaczął specyficznie machać łapami i zawrócił w kierunku brzegu. Dłuuugo potem nie popełnił takiego "błędu" i pływać zaczął dopiero kiedy miał około roku.
Chyba najgorsze miesiące z życia mojego psa... Pierwszy sylwester (ogólnie drugi) wyłączył psa na dobre parę miesięcy, każdy głośny dźwięk wywoływał panikę, trudno było się z nim dogadać. Był strasznie roztrzepany, nerwowy, płochliwy. Na wszystko reagował zbyt gwałtownie, za bardzo interesował się otoczeniem - nadszedł tzw. okres buntu, kiedy pozostawał w konflikcie ze mną i światem. Zawsze był i pewnie będzie specyficznym psem, nawet teraz nie wszystko ma w główce poukładane, ale do dwóch lat (czy może nawet dłużej) żyło się z nim "nie zawsze przyjemnie". To raczej okres walki między nami, próby zrozumienia siebie nawzajem - mieliśmy odmienne spojrzenia na wiele spraw. Starałam się ze wszystkich sił pokazywać mojemu przerażonemu światem buntownikowi, że nie wszystkiego należy się bać, że może mi ufać, a środowiska nie jest w stanie kontrolować (J jest strasznie wrażliwy na wszelkie sprzeczki psie i ludzkie). W tym czasie całkowicie wkręciliśmy się w DogFrisbee, pies prezentował bardzo duże możliwości w tym kierunku, "od tak" zaczął ładnie skakać, przynosić, oddawać, pojął technikę wykonywania flipów, overów, nawet powoli zaczynaliśmy wykonywać vaulty. Mimo, iż wcześniej kontakty z psami były już w porządku, teraz zaczął trochę poszczekiwać na obce mu zwierzaki, a później po prostu się z nimi nie dogadywać i odnosić się do nich negatywnie, co do dnia dzisiejszego nie uległo zmianie. Wiem, że popełniłam gdzieś błąd i dlatego jest tak, a nie inaczej, ale czasu już nie cofnę i jedyne, co mogę zrobić, to pracować nad tym problemem i próbować go trochę odkręcić.
Jak jest teraz? Może według kogoś, kto nie ma z nim do czynienia przez niemal 24 godziny na dobę, Jimmy nie uległ żadnej metamorfozie. Ja jednak odnoszę wrażenie, że jest bardziej opanowany, mniej porywczy i przede wszystkim bardziej skupionym na mnie. Może tak naprawdę on sam nie zmienił się jakoś szczególnie, ale ja mam inne, mniej emocjonalne podejście? W każdym razie, teraz jest trochę lepiej niż było, chociaż na pewno nie bardzo dobrze. Życie stawia przed nami, jak przed każdym, nowe wyzwania, niosące kolejne doświadczenia, z którymi musimy sobie radzić. Jim nauczył (i wciąż przecież uczy) mnie bardzo wiele, jak zresztą bywa w przypadku pierwszego "własnego" psa i wiem, że gdyby nie on, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Dzięki niemu jestem bogatsza o masę doświadczeń, zarówno przyjemnych, jak i tych nie do końca "sympatycznych", a jednak z każdego z nich płynie jakaś nauka na przyszłość. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się lepiej zgrać i będę mogła zapomnieć o problemach, z jakimi teraz się borykamy.
Na pierwszy ogień idą te dwa. Co tu dużo mówić - oczęta z fotografii po lewej powitały mnie w jednym z ogłoszeń, znajdujących się na borderowym forum. Podejrzewam, że jest to pierwsze zdjęcie mojego Jimma. Wygląda niewinnie, prawda? Też dałam się zwieść... ;) W dziale znajdowała się masa ogłoszeń, ale mnie zauroczyła właśnie ta mordka, to spojrzenie, ten kolorowy nos... Wybór padł właśnie na tę sierotkę, szukającą swojego człowieka. Natomiast fotografię po prawej wysłał nam właściciel. Można domyślić się, że są to rodzice J. - biała to mama, a czarny tata. O ile mamę teraz przypomina, to do taty nie jest za bardzo podobny - może nieco z wyrazu pyska. Oba pieski wydają się być jednak dosyć małych rozmiarów w porównaniu do Jamesa, co rodzi pewne podejrzenia, ale nie jest to dla mnie istotne - jak wiadomo, kundelek to zawsze jedna wielka niewiadoma.
Sierotka przyjechała do mnie w niedzielę, 8 lutego 2009, około godziny 17 i tak zaczęła się nasza wspólna przygoda. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz wzięłam go na ręce, wydał z siebie charakterystyczny pomruk - myślałam wówczas, że jest niezadowolony, natomiast takie buczenie zostało mu do dziś. "Stęka" za każdym razem kiedy się kładzie, wyciąga, jest podnoszony, przesuwany etc. Lubi też od czasu do czasu głęboko i przeciągle westchnąć. W ogóle jest dosyć głośnym zwierzakiem, nieustannie piszczy, szczeka, jęczy. Trudno było przyzwyczaić się do tak "wokalnego" psa, mając jednocześnie Bonę, która praktycznie nie wydaje żadnych dźwięków, poza wyciem, występującym i tak bardzo rzadko.
Jedno z pierwszych zdjęć w nowym domu. Pożegnanie z poprzednim właścicielem było krótkie - maluch początkowo rozglądał się za nim, ale dosyć szybko zapomniał. Nie był zaniedbany, chociaż apetyt mu dopisywał i wsuwał dosłownie wszystko. Dopiero po paru dniach zaczął jeść spokojnie i przestał spoglądać na pożywienie z takim pożądaniem. Jeśli chodzi o stosunek Bony do szczyla, to początkowo różowo nie było - obdarzona dominującym charakterem sucz nie chciała za bardzo dzielić się względami z innym zwierzakiem. Długo przyzwyczajała się do obecności drugiego psa w domu (chociaż przez znaczną część jej życia posiadaliśmy Tońcia, jednak był to starszy psiak i był z nami już w momencie, w którym do nas trafiła). Mimo iż teraz nikogo nie wprawiają w zdumienie ich dzikie gonitwy po mieszkaniu, to myślę, że stosunek, jaki miała do niego przez pierwsze miesiące pobytu u nas, znacząco wpłynął na jimowe podejście do psów.
Są dwa epitety, którymi mogę opisać małego Jima. Pierwszym z nich jest poważny. Póki nie poznałam Jamesa, nie miałam pojęcia, że szczeniak może być tak opanowany i spokojny. Znałam psie maluchy, które dorwały chusteczkę i szalały z nią przez dobre pół godziny, dostawały głupawek o określonej godzinie, po prostu robiły rzeczy zabawne - mój natomiast prezentował zachowania, które w ogóle nie pasowały mi do jego wieku. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek rozśmieszył mnie czymś do łez. Czasami rozbawił mnie zachowaniami takimi jak polowanie na miotłę (zostało mu do dziś) czy łapanie linki, która ciągnęła się za Boną, ale poza tym nigdy nie zrobił czegoś, co było po prostu typowo "szczenięce". Drugim epitetem będzie po prostu idealny. Jak inaczej mogę nazwać psa, który do dnia dzisiejszego niczego w domu nie zniszczył, szybko pojął naukę załatwiania się na zewnątrz, w pomieszczeniach był spokojny, łagodnie i bez agresji odnosił się do naszych kotek, nigdy w życiu nie "postawił się" domownikom i nie wyrażał swojego niezadowolenia, np. kiedy zabierano smakołyk czy zganiano z łóżka, grzecznie i bez protestów zostawał w domu, a dodatkowo nie szukał żadnych rozrywek, kiedy nie poświęcano mu czasu? Często żartuję sobie, że teraz to sobie odbija. Ale wówczas był po prostu ideałem. Wiele z tych cech pozostało mu do dziś, czasami chyba za bardzo na niego narzekam... Problem stanowił jedynie jego stosunek do psów - panicznie się ich bał. Po czterech latach spędzonych razem i obserwacji jego reakcji na inne czworonogi zaczynam podejrzewać, że to one mogły przyczynić się do braku ogona, bo ponoć w chwili narodzin ogon posiadał, a co się z nim stało - nie wiadomo...
Dzieciństwo upływało spokojnie, na wspólnych spacerach z Boniakiem, poznawaniu świata. Nie ukrywam, że miałam duże ambicje dotyczące Frisbee, a Jim, który od początku zainteresowany był zabawkami, dodatkowo je podsycał. Jednak nie mogę zarzucić sobie, żebym wówczas wymagała od niego zbyt dużo. Dosyć wcześnie zaczęliśmy bawić się gumowymi talerzykami, po prostu ganiał za rollerami, jak za każdą inną zabawką. Kiedy pierwszy plastikowy nie przypadł mu do gustu, dałam mu spokój uznając, że nie ma sensu robić tego na siłę. Nie była to łatwa decyzja, myślałam wówczas, że nigdy nie przekona się do zwykłych dysków i nigdy nie zajmiemy się frisbowaniem - głupie założenie, ale mając przez długie lata psa, który nie interesuje się ani trochę zabawkami i aportowaniem, byłam troszkę zawiedziona, że trafił mi się drugi taki egzemplarz. Jim jednak z wiekiem po prostu przekonał się do innego rodzaju dysków i teraz łapanie deklów to jego ulubiony rodzaj aktywności. Jak widać na powyższych zdjęciach, niewielką część toru agility miał okazję poznać jako mały szczylek. Pamiętam, że psy i otoczenie były dla niego ciekawsze, średnio go to bawiło. Nie szkodzi, mnie też ;) Te miesiące jego życia były jednak przede wszystkim czasem, w którym starałam się walczyć z naszym największym problemem - lękliwością.
Kiedy potrzebowaliśmy psiego towarzysza, który zmieniłby jimowe spojrzenie na psy (Bona bowiem wolała zajmowanie się na spacerach swoimi sprawami od zabawiania dzieciaka), z nieba spadł nam Łowca, wilczak, będący praktycznie w tym samym wieku, co biały. Początkowo niepewny i nieufny stosunek zmienił się z czasem w ogromną przyjaźń. Jim mógł bawić się z Łowcą do upadłego, chętnie się z nim ścigał, chętnie go podgryzał, chętnie pozwalał się podgryzać. Chłopcy super się dogadywali i nie dochodziło między nimi do spięć. Pomyślałam wówczas, że kryzys zażegnany, szczeniak zaczął na luzie podchodzić także do innych psów. Spotykaliśmy się potem z Keksem, którego miłość dużo starszy już James znosił dosyć pokornie, tylko czasami pokazując, że jamnik na zbyt dużo sobie pozwala, czy z dominantem Riko, któremu się całkowicie podporządkował.
Pierwsze poważniejsze kontakty z plastikowymi dyskami oraz z wodą (autorką drugiego zdjęcia jest A. Zmysłowska) |
Chłopak powoli przekonywał się do plastikowych dysków (po paromiesięcznej przerwie wyciągnęłam je, by zobaczyć, czy faktycznie należy spisywać nasze frisbowanie na straty), chciał się nimi szarpać i zaczynał je przynosić. Rzucaliśmy bardzo rzadko rollerki, żeby z niczym nie przesadzić. Na zdjęciu po prawej uwiecznione zostały pierwsze próby pływania. Jim od zawsze uwielbiał wodę (jeszcze jedna zabawna sytuacja z życia mojego szczeniaka - ładowanie głowy do jeziora, puszczanie bąbelków i wyławianie wszystkiego, co znajdywało się na dnie), ale nigdy nie wchodził na tyle głęboko, by stracić grunt pod łapami. Pierwszy raz "zapomniał się", kiedy byliśmy w Rudzie Śląskiej i goldenka Kiara po prostu popłynęła przed siebie. James bezmyślnie ruszył za nią, ale po chwili zaczął specyficznie machać łapami i zawrócił w kierunku brzegu. Dłuuugo potem nie popełnił takiego "błędu" i pływać zaczął dopiero kiedy miał około roku.
Autorką pierwszego, drugiego, siódmego i dziewiątego zdjęcia jest A. Zmysłowska |
Chyba najgorsze miesiące z życia mojego psa... Pierwszy sylwester (ogólnie drugi) wyłączył psa na dobre parę miesięcy, każdy głośny dźwięk wywoływał panikę, trudno było się z nim dogadać. Był strasznie roztrzepany, nerwowy, płochliwy. Na wszystko reagował zbyt gwałtownie, za bardzo interesował się otoczeniem - nadszedł tzw. okres buntu, kiedy pozostawał w konflikcie ze mną i światem. Zawsze był i pewnie będzie specyficznym psem, nawet teraz nie wszystko ma w główce poukładane, ale do dwóch lat (czy może nawet dłużej) żyło się z nim "nie zawsze przyjemnie". To raczej okres walki między nami, próby zrozumienia siebie nawzajem - mieliśmy odmienne spojrzenia na wiele spraw. Starałam się ze wszystkich sił pokazywać mojemu przerażonemu światem buntownikowi, że nie wszystkiego należy się bać, że może mi ufać, a środowiska nie jest w stanie kontrolować (J jest strasznie wrażliwy na wszelkie sprzeczki psie i ludzkie). W tym czasie całkowicie wkręciliśmy się w DogFrisbee, pies prezentował bardzo duże możliwości w tym kierunku, "od tak" zaczął ładnie skakać, przynosić, oddawać, pojął technikę wykonywania flipów, overów, nawet powoli zaczynaliśmy wykonywać vaulty. Mimo, iż wcześniej kontakty z psami były już w porządku, teraz zaczął trochę poszczekiwać na obce mu zwierzaki, a później po prostu się z nimi nie dogadywać i odnosić się do nich negatywnie, co do dnia dzisiejszego nie uległo zmianie. Wiem, że popełniłam gdzieś błąd i dlatego jest tak, a nie inaczej, ale czasu już nie cofnę i jedyne, co mogę zrobić, to pracować nad tym problemem i próbować go trochę odkręcić.
Autorką ósmego zdjęcia jest A.Zmysłowska |
Jak jest teraz? Może według kogoś, kto nie ma z nim do czynienia przez niemal 24 godziny na dobę, Jimmy nie uległ żadnej metamorfozie. Ja jednak odnoszę wrażenie, że jest bardziej opanowany, mniej porywczy i przede wszystkim bardziej skupionym na mnie. Może tak naprawdę on sam nie zmienił się jakoś szczególnie, ale ja mam inne, mniej emocjonalne podejście? W każdym razie, teraz jest trochę lepiej niż było, chociaż na pewno nie bardzo dobrze. Życie stawia przed nami, jak przed każdym, nowe wyzwania, niosące kolejne doświadczenia, z którymi musimy sobie radzić. Jim nauczył (i wciąż przecież uczy) mnie bardzo wiele, jak zresztą bywa w przypadku pierwszego "własnego" psa i wiem, że gdyby nie on, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Dzięki niemu jestem bogatsza o masę doświadczeń, zarówno przyjemnych, jak i tych nie do końca "sympatycznych", a jednak z każdego z nich płynie jakaś nauka na przyszłość. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się lepiej zgrać i będę mogła zapomnieć o problemach, z jakimi teraz się borykamy.
Gratuluję każdemu, kto dotrwał do końca!
Myślę, że każdy właściciel dwóch (lub większej ilości) psów zastanawia się czasami nad tym, jak bardzo jego czworołapy różnią się od siebie, nawet jeśli są osobnikami tej samej rasy. Co więc ma powiedzieć właściciel SH i kundelka niewiadomego pochodzenia?
Kiedy J już się u nas zadomowił, różnice między nim, a małą Boną były KOLOSALNE. On niesamowicie spokojny w domu, szybko pojmujący zasady, jakie w nim panują, ona... mała demolka ;) Po ponad trzech wspólnie spędzonych latach mogę stwierdzić, że o ile Jimmy był aniołkiem za młodu, a Bona "wcieleniem zła", to teraz jest niemal zupełnie na odwrót.
Często zadaje sobie różne pytania i porównuję do siebie oba burki (choć wiem, że nie powinnam). Zupełnie przyzwyczaiłam się już do tego jakie są i jak się zachowują, wcale nie oczekuję, że nagle oba będą "działać" na takich samych zasadach (choć czasem mogłyby). Czym tak bardzo się od siebie różnią?
Jeśli chodzi o posłuszeństwo, to chyba można domyślić się, które zwierze góruje nad drugim. Jasne, że Jim ;) Bona, odważna i niezależna, nie ma zamiaru krążyć wokół mnie i oczekiwać na zabawę czy też być na każde moje zawołanie. Póki nie zaoferuję jej czegoś baaardzo atrakcyjnego, będzie zajmowała się swoimi własnymi sprawami, a zainteresowanie jej swoją osobą wcale nie jest takie proste. Z kolei Jimmy nie jest szczególnie ciekawy tego, co kryje się w pobliskich krzakach, za tamtym drzewem, w lesie oddalonym o 500 metrów i bieganie bez celu niekoniecznie jest dla niego rozrywką. Jeśli chodzi o inteligencję i "mądrość życiową", to prawie wszystkie punkty wędrują na konto panny B. Jest niesamowicie sprytnym i bystrym psem, potrafi ocenić, co jest opłacalne dla niej, a nie wyłącznie satysfakcjonuje właściciela. Gdyby zostawić ją sam na sam z pudełkiem smakołyków dużo szybciej rozpracowałaby jak się do nich dostać - J zapewne po paru nieudanych próbach oczekiwałby, że jedzenie samo do niego przyjdzie. Jemu w ogóle dużo łatwiej narzucić swoje zdanie - kiedy na podłogę upadnie smaczek, Bona nie odpuści, póki go nie znajdzie, a biały na moje zapewnienie, że nic tam nie ma, po prostu uzna to za prawdziwe.
Bardzo odróżnia ich od siebie wrażliwość na ludzkie emocje. Bona jest psem "bezstresowym", stanowczy ton głosu praktycznie nie robi na niej żadnego wrażenia. J, jako jej przeciwieństwo, niemal od razu przejmuje negatywne emocje. Czasami wystarczy krzywo na niego spojrzeć bądź też krzyknąć na drugą osobę, by całym sobą zaczął "przepraszać, że żyje".
Jak żyje się z tak różnymi psami? Z Boną - wygodnie, z Jimmem - ciekawie. Po wielu latach spędzonych z Husky wiem, że nie jest to "moja" rasa. Sucz była wybierana przez mamę (ja miałam wtedy siedem lat) i moim zdaniem trafiła w dziesiątkę, bo jest to pies, który odpowiada jej pod każdym względem. Mimo, iż życie z J to ciężki orzech do zgryzienia, to właśnie on jest bardziej w moim typie. Gdybym miała jednak wybrać się na bezstresowy spacer, to raczej poszłoby ze mną szare, a nie białe...
Jak żyje się z tak różnymi psami? Z Boną - wygodnie, z Jimmem - ciekawie. Po wielu latach spędzonych z Husky wiem, że nie jest to "moja" rasa. Sucz była wybierana przez mamę (ja miałam wtedy siedem lat) i moim zdaniem trafiła w dziesiątkę, bo jest to pies, który odpowiada jej pod każdym względem. Mimo, iż życie z J to ciężki orzech do zgryzienia, to właśnie on jest bardziej w moim typie. Gdybym miała jednak wybrać się na bezstresowy spacer, to raczej poszłoby ze mną szare, a nie białe...
To Be Continued ;)
Listopad jest miesiącem, w którym przypuszczalnie burek numer dwa przyszedł na świat. Jako, iż dokładna data jest nieznana, a ja nie wyznaczyłam dnia, który mógłby być jego urodzinami, prezent przyszykowałam wczoraj, ponieważ miałam trochę wolnego czasu. Mogła to być zabawka, bo J uwielbia zabawki w każdej postaci, a jednak postawiłam na coś - w moim przypadku - oryginalnego i upiekłam ciasteczka wątróbkowe. Powiem szczerze, że obawiałam się, czy zwierzakom zasmakuje (a jeśli nie, to co ja zrobię z taką ilością ciasta?), ale chyba niepotrzebnie...
...bo towarzyszyły mi dzielnie przez cały proces krojenia, czekając na każdy okruszek :) Ciastka baaardzo im zasmakowały, co niezmiernie mnie cieszy. Kotom zresztą też... ;) Możemy więc śmiało polecić je każdemu!
Jimmson kończy w tym miesiącu 4 lata, ale myślę, że o tym później pojawi się jakiś wpis.
...bo towarzyszyły mi dzielnie przez cały proces krojenia, czekając na każdy okruszek :) Ciastka baaardzo im zasmakowały, co niezmiernie mnie cieszy. Kotom zresztą też... ;) Możemy więc śmiało polecić je każdemu!
Przepis, gdyby ktoś chciał wykorzystać pomysł (bardzo prosty)
- 0,5 kg wątróbki (u nas drobiowa)
- pół szklanki oleju
- mąka tortowa (tyle, by uzyskać rzadką, "lejącą się" masę)
- 1 jajko
- opcjonalnie bazylia/oregano
Piec ok. 15-20 minut w temperaturze 180 stopni.
Jimmson kończy w tym miesiącu 4 lata, ale myślę, że o tym później pojawi się jakiś wpis.
Pozdrawiamy!
Jim generalnie potrafi wykonać parę sztuczek. Jakoś nigdy nie czułam potrzeby uczenia go zbyt wielu, także prócz parunastu, jak na przykład "mało przydatne" wchodzenie tyłem na przedmioty, zawijanie się w koc, krzyżowanie łap czy BARDZO pożyteczne zamykanie drzwi, wykonuje tylko podstawowe komendy. Przyznam szczerze, że średnio przepadam za uczeniem go czegoś, co jedynie efektownie wygląda, ponieważ nie do końca odpowiada mi jego tok rozumowania i sposób, w jaki próbuje pojąć, czego od niego oczekuję, dlatego też status wielu komend to "rozpoczęte-nieskończone". Zwykle wygląda to tak, że ja mam swoją wizję i staram się małymi krokami przekazać ją Jimowi, a on ma swoją i z miną ułomka uparcie twierdzi, że "łapy są dobre na wszystko". Jego tendencje do używania łap w każdej sytuacji bywają irytujące, więc kiedy moje ręce pokryte są od łokci w dół śladami po pazurach, zwykle daję za wygraną. Poza tym z nim często jest tak, że mogę się dwoić i troić, żeby wytłumaczyć coś jak najprościej, a J i tak w końcu wykona to, co mam na myśli, w najmniej oczekiwanym momencie. Myślę jednak, że większą winę ponoszę w tym ja (jak zwykle ;), ponieważ brak mi cierpliwości. Podsumowując, trudno nam się zrozumieć i jeśli on w końcu nie podejmie decyzji, to raczej żadnej nowości nie uda się przyswoić.
Tym razem jednak postanowiłam zabrać się za naukę nowej sztuczki (choćby nie wiadomo jak długo nam zajęła), mianowicie wspólnego dreptania. Początki były fatalne - owszem, Jim bez problemu dotykał łapami stóp, ale wtedy, kiedy były w powietrzu - w innym przypadku po prostu zahaczał o moją łydkę. Z pomocą przyszło nam kuku - pies ładuje się między nogi i tutaj zaczyna się właściwa nauka chodzenia na moich stopach. Na szczęście w końcu nam się udało i kiedy Jim poprawnie układał łapy, mogliśmy próbować stawiać wspólnie kroki. Kiedy się rozkręcił, obyło się bez większych problemów i na ten moment szlifujemy zakręty :) Efekty naszej pracy są tutaj:
Jestem dumna z J, że w końcu udało nam się coś dopracować, ponieważ od dłuższego czasu ciągle borykamy się z jakimiś problemami. Jego chyba też cieszy możliwość zdobycia nagrody nie tylko za komendy, które już opanował, bo coraz szybciej i pewniej stawia łapy na moich stopach, a trasy są coraz dłuższe.
Pozdrawiamy!
/podmieniłam filmik na bardziej aktualny/
/podmieniłam filmik na bardziej aktualny/
Czasami podczas spaceru, po wielu rzutach piłeczką i wykonaniu repertuaru przeróżnych sztuczek, przychodzi moment, w którym pies jeszcze chciałby coś porobić, choć może nie coś, co wymaga od niego bardzo dużego wysiłku fizycznego. Co robimy wtedy, żeby pozwolić mu jeszcze trochę pobiegać, ale w sposób kreatywny, by nie wprowadził w życie swoich, niekoniecznie mądrych, pomysłów? My szukamy :)
Jim na pewno nie jest mistrzem w tej kategorii, co można zauważyć na powyższym obrazku, kiedy to zmierza w kierunku odwrotnym do położenia niebieskiej piłki... Może tak sobie krążyć wokół szukanego przedmiotu, minąć go parę razy, nagle zmienić kurs.... Wiem na pewno, że sprawia mu to ogromną frajdę. Kiedy usłyszy "Szukaj!" startuje najszybciej, jak potrafi i zabiera się za przeszukiwanie terenu. Czasami zabawnie wygląda to, jak oddala się od piłki o dobre dziesięć metrów, a mimo to z nieustającym zapałem zatacza szerokie kręgi z głową przy ziemi. O ile odnalezienie zabawki w terenie nierzadko jest dla niego problematyczne (a czasem, kiedy już ma ją w pysku uznaje, że on nie został wysłany po piłeczkę żółtą, tylko czerwoną, którą na pewno gdzieś po drodze widział, gdzie ona się podziała?), o tyle w pomieszczeniu radzi sobie doskonale i niemal natychmiastowo ją namierza. Radość w obu przypadkach jest taka sama, ponieważ w domu szybko schowają ją ponownie, na zewnątrz można sobie dłużej pobiegać ;) Dla Jima jest to bardzo interesująca forma rozrywki, ponieważ nie jest psem, który biega bez wyraźnego celu.
Nie zawsze wszystko idzie po jego myśli...
Ale kiedy w końcu poprawnie ustali się lokalizację piłki....
Można domagać się powtórki!
Pozdrawiamy!
Rozpoczyna się sezon zawodów różnego rodzaju. Wszędzie widzę obszerne fotorelacje, filmy i długie opisy, a tymczasem my jesteśmy całkowicie poza tym. Na tegorocznym DCDC Chorzów byłam tylko chwilę, wolałam przejść się po parku. Obecnie czuję się trochę odcięta od 'psiego świata' - mało trenujemy, nie umawiamy się na żadne spacery, omijamy wszelkie kynologiczne imprezy, ja sama rzadziej przeglądam różne fora i blogi. Winę jednak zrzucam na szkołę, która pochłania cały mój wolny czas ;) Z drugiej strony, widzę jakieś pozytywne strony takiej sytuacji - troszkę przystopowaliśmy z kształceniem się pod kątem frisbee, a za to zajęliśmy się problemami, które nieustannie nam towarzyszą - a są to na przykład problem wyciszenia i całkowitego wyluzowania się na dworze (nakręcanie się na psy, niektórych ludzi, wszystko, co ucieka, dodatkowo reagowanie na głośniejsze dźwięki wyłączeniem się), problemy z aportowaniem (oczywiście nie mowa tu o dyskach, które są największą świętością) czy panowanie nad emocjami.
Aktualnie mam dwa tygodnie wolne od szkoły i widzę, że Jim to docenia :) Ostatnio nasze spacery są bardzo spokojne, bezstresowe i przyjemne. J pewniej kroczy przed siebie, jego lęki jakby trochę przygasły, uważniej mnie obserwuje i bardziej się skupia.
Na koniec wstawiam fotorelację z dnia dzisiejszego, kiedy to wybraliśmy się nad staw, który ostatnio przyuważyłam ;>
Na koniec wstawiam fotorelację z dnia dzisiejszego, kiedy to wybraliśmy się nad staw, który ostatnio przyuważyłam ;>
Powyższe zdjęcie miało być portretem... ;>
Pozdrawiamy serdecznie odwiedzających!