Velcro w języku angielskim oznacza rzep. Syndrom velcro doga to więc nic innego, jak przypadek psiego rzepa - czworonoga, który chciałby być z nami zawsze i wszędzie. Można nazywać go również ogonem czy cieniem. Nie chodzi tu o lęk separacyjny - z tego nie ma co żartować. Za to na opisywany syndrom można, a nawet należy, spojrzeć z przymrużeniem oka. Zastanawialiście się kiedyś, jak bardzo velcro są Wasze dogi?
Na początku chciałam odesłać do artykułu: Życie z psim rzepem. Będę do niego luźno nawiązywać w poście, bo nie ukrywam, że całkiem nieźle obrazuje moją życiową sytuację ;) Jim od momentu, gdy pojawił się w domu, wybrał sobie mnie. Bardzo mnie to cieszyło, bo przecież miał być mój - to ja znalazłam i wybrałam właśnie to ogłoszenie spośród wielu innych, ja go szkoliłam, wyprowadzałam i doglądałam. To prawdopodobnie również ja... stworzyłam potwora, bo sama posiadam pokaźną kolekcję zdjęć pasujących do przytoczonego artykułu.
» Wystarczy jedno słowo. Wcale nie magiczne typu "Spacer" czy "Masz". Czasami wszystko, czego trzeba aby Jim zmaterializował się w pomieszczeniu, w którym akurat się znajduję, to mój głos. W czyimś domu nie ma szans, abym potajemnie przemieściła się z miejsca na miejsca. Bestia to odnotuje, nawet jeśli właśnie zasnęła.
» Co moje, to Twoje. Jim nie ma
problemu z obroną zasobów przed ludźmi. Każdy może podnieść albo zabrać
mu nawet najfajniejszą na świecie zabawkę. Nie każdy jednak zasługuje na
to, by wyrzucony aport trafił do jego rąk. Ten bumerang, nieważne przez
kogo wyrzucony, wróci zawsze do mnie.
» Zero prywatności. Przyzwyczaiłam się już, że do łazienki idę z "obstawą". Niezależnie od tego, czy do kąpieli wybieram się o 22, czy 3, muszę liczyć się z tym, że pod drzwiami prawdopodobnie zastanę łaciate futro, które widzę już przez drzwi łazienkowe. Czasami też rzep towarzyszy mi podczas mycia rąk, beznamiętnie wpatrując się niby to w podłogę, ale tak, by kątem oka dostrzegać też moje stopy.
» Personal space invader. Każdy z nas zna pojęcie dystansu - można podzielić go na przykład na cztery podkategorie: publiczny, społeczny, indywidualny i intymny (zarezerwowany dla najbliższych). Velcro dog najczęściej rości sobie prawo do przebywania w tym intymnym. Jim uwielbia przyklejać się do ludzi, co ciekawe, nie ma tak jedynie ze mną. Nie oczekuje głaskania czy przytulania, ale chce położyć na tobie łapę, głowę, przyłożyć do twojego kolana ucho czy usiąść plecy w plecy. Jest w 100% dotykalski i oczekuje, że inni też tacy będą. Byle nie psy.
» Wgapiacz. Jest dużo obiektów, na które można się gapić, ale w pomieszczeniu pełnym ludzi rzep wybiera właśnie ciebie. Obserwowanie mimiki twojej twarzy, kręcenie z zaciekawieniem głową, gdy tylko coś powiesz, wydawanie z siebie pełnych boleści odgłosów, kiedy nie zwracasz uwagi - to właśnie cechy velcro doga. Poza tym wszystko, co usłyszy z twoich ust, NA PEWNO skierowane jest w jego stronę. "Jaka ładna pogoda!" bez wątpienia znaczy, że jesteś zachwycony jego osobą.
![]() |
Zrób tu, człowieku, dobry portret |
» Wychodzisz? Beze mnie? Zwykle pies rozróżnia, kiedy (a) wychodzę w celu załatwiania swoich spraw, a kiedy (b) szykuję się na spacer z nim. W przypadku a) prawie zawsze odprowadza mnie pod same drzwi (chyba, że wczesnym rankiem idę na uczelnię, wtedy tylko kręci się pod nogami), a na jego pysku maluje się zaskoczenie, że mogę robić cokolwiek bez niego. I to poza domem!
» Ty > niezależność. Velcro dog ma możliwość swobodnego hasania po polanie? Fajnie! Przez parę sekund. Zaraz potem będzie orbitował dookoła ciebie, bo właściwie jesteś ciekawszy niż otoczenie. Jeśli zaczniesz rozmawiać przez telefon, twój wierny pies przez cały ten czas stać będzie obok, nie myśląc o tym, by znaleźć sobie jakieś zajęcie. Z innymi psami można się pobawić, ale to też będzie chwilowa rozrywka i czasami trzeba go specjalnie do tego zachęcać.
![]() |
Ty skończ rozmowę, a ja postoję |
» Wyrzuty sumienia. Mam z kolei ja. Zawsze, kiedy nie mogę wziąć gdzieś psa, a wiem, że byłaby to dla niego super wycieczka. Albo wtedy, kiedy długi spacer zostaje odwołany, bo nie ma na niego czasu. Albo gdy stanowczo proszę psa, by przestał wchodzić mi na głowę po powrocie do domu.
**
Jim jest bardzo velcro (zdarzyło mu się nawet zrezygnować ze spaceru z którymś z domowników, kiedy okazało się, że nie ma mnie obok), ale wiem, że można bardziej. Jak jest u Was?
Już od prawie trzech miesięcy mieszka z nami Jack, psiak, którego historię przybliżyłam Wam tutaj. Pora zweryfikować to, co napisałam o nim zaledwie tydzień po przybyciu do naszego domu.
» Jest miłym pieskiem. Stał się bardziej otwarty wobec nas, jeszcze intensywniej dopomina się o głaskanie, a na punkcie mojej mamy kompletnie oszalał. Chodzi za nią krok w krok i to jej widok sprawia mu największą radość. Przestał jednocześnie obawiać się w tak dużym stopniu gości, nie chowa się pod stół na widok osób, które często do nas wpadają (niektóre nawet bardzo polubił), a do nowo poznanych potrafi podejść i się przywitać. Wciąż jest jednak lękliwy i najchętniej unika nieznajomych. Niestety nie przekonał się jeszcze całkiem do domowników - widać, że pewne zachowania go przerażają i nie jest pewien, czy może nam ufać. Niemniej, niemalże codziennie rano budzę się z dwoma psami w łóżku, więc pewne postępy są zauważalne.
» Przejął naprawdę mnóstwo zachowań Jimmy'ego. Zarówno tych pozytywnych, jak odważne wychodzenie na podwórko, jak i gorszych: szczekanie na dźwięk dzwonka czy pukania do drzwi. Teraz to on wszczyna alarm (jako mózg akcji), a Jim (jako spec od brudnej roboty) podłapuje i wykonuje...
» W dalszym ciągu bardzo ładnie chodzi na smyczy. Co do chodzenia bez: zdania są podzielone. Ja po jednym, ale wielkiej wagi incydencie zdecydowałam, że bardzo długo zajmie mi zaufanie mu i puszczenie go luzem. Moja mama jest pewna, że wróci na zawołanie i kiedy wychodzi z nim na spacer rzeczywiście pozwala mu na swobodne hasanie (a on jest grzeczny). Ze mną spaceruje na lince.
» Wciąż można zrobić z nim wszystko. Pozwala na czesanie, podnoszenie, czyszczenie, mycie, przesuwanie - nie wykazuje wówczas agresji.
» Jim ma znowu przerąbane. Mały jest typem broniącym zasobów i zdarzyło mu się pogonić starszego kolegę, gdy ten zbliżał się do jego posłania lub, co gorsza, wszedł do pokoju, w którym Jack przebywa (warto dodać, że najbardziej broni dostępu do mojej mamy). Trudno coś z tym zrobić, bo są to sporadyczne zachowania i w dosyć niespodziewanych porach, np. o godzinie 4 nad ranem. Korekta się pojawia, bo zwyczajnie szkoda mi mojego poczciwego burka, biorącego na klatę niezasłużone baty i każdemu w domu ustępującego... Od jakiegoś czasu takich incydentów nie ma, ale wiemy już, że trzeba zwracać na to zachowanie uwagę.
» Do psów podchodzi różnie. Moim zdaniem nie wykazuje agresji, ale potrafi pogonić psa, który się zbliża, szczególnie, jeśli ten jest większy. Potrzebuje chwili na oswojenie się, jeśli coś mu się nie podoba, to zwykle z daleka burczy bądź się marszczy, ale raczej zachowuje dystans (upomnienie i zapewnienie, że jest okej zwykle przypominają mu, żeby nie przesadzał pod tym względem). Z małymi psami i z Jimem potrafi się ładnie bawić.
» Nauczenie go czegokolwiek będzie sporym wyzwaniem. Nie bardzo rozumie ideę wykonywania poleceń za smakołyki. Zaczął już reagować na swoje imię, ale "Siad" wciąż nas pokonuje. Lubi posługiwać się łapami, dlatego jedyne, co w tym momencie chętnie prezentuje, to podskok w górę z wyrzuceniem łap (coś, co może przerodzić się w proszenie). Nie poddaję się, ale bez wątpienia to całkiem inny przypadek niż Jim, który sam z siebie dużo oferuje, chętnie kombinuje, powtarza zachowania i nie potrzebuje nawet superatrakcyjnej nagrody, żeby ochoczo współpracować.
» Zdjęcia nie są najnowsze, ale jest jeszcze jeden aspekt, który uległ zmianie. Sierść Jacka chyba zawsze będzie twarda i nieco szorstka, ale prezentuje się coraz lepiej. Nabrała miękkości, grubości, a kolor nieco się przyciemnił. Na fotkach coraz rzadziej wychodzi jak skrzywdzony pies.
» Jest miłym pieskiem. Stał się bardziej otwarty wobec nas, jeszcze intensywniej dopomina się o głaskanie, a na punkcie mojej mamy kompletnie oszalał. Chodzi za nią krok w krok i to jej widok sprawia mu największą radość. Przestał jednocześnie obawiać się w tak dużym stopniu gości, nie chowa się pod stół na widok osób, które często do nas wpadają (niektóre nawet bardzo polubił), a do nowo poznanych potrafi podejść i się przywitać. Wciąż jest jednak lękliwy i najchętniej unika nieznajomych. Niestety nie przekonał się jeszcze całkiem do domowników - widać, że pewne zachowania go przerażają i nie jest pewien, czy może nam ufać. Niemniej, niemalże codziennie rano budzę się z dwoma psami w łóżku, więc pewne postępy są zauważalne.
» Przejął naprawdę mnóstwo zachowań Jimmy'ego. Zarówno tych pozytywnych, jak odważne wychodzenie na podwórko, jak i gorszych: szczekanie na dźwięk dzwonka czy pukania do drzwi. Teraz to on wszczyna alarm (jako mózg akcji), a Jim (jako spec od brudnej roboty) podłapuje i wykonuje...
» W dalszym ciągu bardzo ładnie chodzi na smyczy. Co do chodzenia bez: zdania są podzielone. Ja po jednym, ale wielkiej wagi incydencie zdecydowałam, że bardzo długo zajmie mi zaufanie mu i puszczenie go luzem. Moja mama jest pewna, że wróci na zawołanie i kiedy wychodzi z nim na spacer rzeczywiście pozwala mu na swobodne hasanie (a on jest grzeczny). Ze mną spaceruje na lince.
» Wciąż można zrobić z nim wszystko. Pozwala na czesanie, podnoszenie, czyszczenie, mycie, przesuwanie - nie wykazuje wówczas agresji.
» Jim ma znowu przerąbane. Mały jest typem broniącym zasobów i zdarzyło mu się pogonić starszego kolegę, gdy ten zbliżał się do jego posłania lub, co gorsza, wszedł do pokoju, w którym Jack przebywa (warto dodać, że najbardziej broni dostępu do mojej mamy). Trudno coś z tym zrobić, bo są to sporadyczne zachowania i w dosyć niespodziewanych porach, np. o godzinie 4 nad ranem. Korekta się pojawia, bo zwyczajnie szkoda mi mojego poczciwego burka, biorącego na klatę niezasłużone baty i każdemu w domu ustępującego... Od jakiegoś czasu takich incydentów nie ma, ale wiemy już, że trzeba zwracać na to zachowanie uwagę.
» Do psów podchodzi różnie. Moim zdaniem nie wykazuje agresji, ale potrafi pogonić psa, który się zbliża, szczególnie, jeśli ten jest większy. Potrzebuje chwili na oswojenie się, jeśli coś mu się nie podoba, to zwykle z daleka burczy bądź się marszczy, ale raczej zachowuje dystans (upomnienie i zapewnienie, że jest okej zwykle przypominają mu, żeby nie przesadzał pod tym względem). Z małymi psami i z Jimem potrafi się ładnie bawić.
» Nauczenie go czegokolwiek będzie sporym wyzwaniem. Nie bardzo rozumie ideę wykonywania poleceń za smakołyki. Zaczął już reagować na swoje imię, ale "Siad" wciąż nas pokonuje. Lubi posługiwać się łapami, dlatego jedyne, co w tym momencie chętnie prezentuje, to podskok w górę z wyrzuceniem łap (coś, co może przerodzić się w proszenie). Nie poddaję się, ale bez wątpienia to całkiem inny przypadek niż Jim, który sam z siebie dużo oferuje, chętnie kombinuje, powtarza zachowania i nie potrzebuje nawet superatrakcyjnej nagrody, żeby ochoczo współpracować.
» Zdjęcia nie są najnowsze, ale jest jeszcze jeden aspekt, który uległ zmianie. Sierść Jacka chyba zawsze będzie twarda i nieco szorstka, ale prezentuje się coraz lepiej. Nabrała miękkości, grubości, a kolor nieco się przyciemnił. Na fotkach coraz rzadziej wychodzi jak skrzywdzony pies.
Na blogu pisałam już kiedyś o typach psiarzy. Notka stworzona była z przymrużeniem oka, bez wątpienia jednak wynika z niej, że psiarze są grupą, którą nie tylko zewnętrzne środowisko odbiera raczej ambiwalentnie, ale też, że my sami nie oceniamy siebie jednoznacznie. Z niesamowitą zajadłością lubimy zarzucać sobie nawzajem zerową wiedzę na temat opieki nad psami, wtykać nos w nieswoje sprawy i nadmiernie analizować życie ludzi, z którymi tak naprawdę nic nas nie łączy.
Najlepszym miejscem na rozpętanie dramy jest oczywiście Internet, gdzie można pokłócić się o to, że ktoś, zamiast kliknąć coś w stylu "Otrzymuj powiadomienia", wstawił pod postem kropkę (tak, wiem, że dotyczy to każdego tematu, nie tylko psiego). Oczywiście głupotą jest ocenianie całego środowiska przez pryzmat wirtualnej rzeczywistości i sama raczej gorzko uśmiecham się na widok posta, zwiastującego tzw. shitstorm, niż faktycznie się nią przejmuję. Odpowiedzi czytam bardziej z ciekawości, ale odpuszczam, gdy dostrzegam stale goszczące przy okazji takich "dyskusji" nazwiska - mam już pewność, że oto przybyła ekipa od zadym i nie wyciągnę z wpisu kompletnie nic. Myślę, że każdy z nas wystawia sobie opinię wypowiedziami i niezwykle szanuję osoby, które potrafią kulturalnie wyrazić swoje zdanie (a wiem, że zachowanie spokoju nie jest łatwe, gdy trzeba po raz setny powtarzać oczywistości i zwyczajnie znosić głupotę innych - "powiedział psiarz" :D).
Wszyscy zatem wiemy, że są z nami - psiarzami - problemy i - według świata zewnętrznego - postrzegamy duet "ja i mój pies" za pępek świata. Dla odmiany, chciałabym w tym momencie nieco ocieplić wizerunek. Czy to prawda, że potrafimy jedynie uprzykrzać sobie wzajemnie życie i spacery?
Wszyscy zatem wiemy, że są z nami - psiarzami - problemy i - według świata zewnętrznego - postrzegamy duet "ja i mój pies" za pępek świata. Dla odmiany, chciałabym w tym momencie nieco ocieplić wizerunek. Czy to prawda, że potrafimy jedynie uprzykrzać sobie wzajemnie życie i spacery?
Uważam, że nie. Przynajmniej z moich doświadczeń wynika, że nie jest to cecha ogółu. Może to kwestia miejsca zamieszkania, może miejsca spacerów, ja jednak częściej spotykam ludzi, którzy są naprawdę w porządku. Większość opiekunów stara się pilnować swoich towarzyszy, powiem więcej - potrafią powiedzieć "Sorry, to moja wina", a nie rzucić chamskim tekstem w moją stronę i odwrócić kota ogonem. Podczas spacerów generalnie rzadko wdaję się w dyskusję, ale jeśli już się to stanie, widzę w rozmówcach dużą sympatię nie tylko do własnego zwierzęcia, ale również do czyjegoś. Każdy, kto do mnie podchodzi (z różnych powodów), zawsze zapyta o Jima (królują pytania o rasę, a potem o to, gdzie on ma ogon ;). Chociaż wygląda on jak puchata owca, nikt nie głaszcze go bez pytania, nie pcha rąk, nie przywołuje natrętnie wbrew mojej woli. Inaczej było z Boną - zawsze zwracała uwagę, ludzie chcieli się z nią witać, dotknąć, przytulić, nawet zrobić sobie zdjęcie, ale też nie pamiętam, by kiedykolwiek było to dla mnie i dla niej szczególnie uciążliwe. Przypadków, kiedy druga osoba podchodziła w celu rozpoczęcia kłótni, również nie potrafię przywołać. Ponarzekać mogę jedynie na tych, których psy próbują do nas podbiegać (często odwołując się, ale jednak podchodząc), lecz nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś na nasz widok perfidnie spuścił ze smyczy zwierzaka, który faktycznie miał złe zamiary.
W moim mieście dostrzegam spory postęp w podejściu do wychowania czworonogów i zachowaniu ich opiekunów. W lokalnych psiarzach widzę dużą otwartość w związku z psimi tematami. Potrafią zupełnie obcej osobie opowiedzieć historię swoich zwierzaków czy autentycznie rozczulić się na wspomnienie o towarzyszu sprzed lat. Nawet ja, będąc odludkiem, który nie przepada za formą "small talk", mogę całkiem swobodnie opowiadać o mojej codzienności z czworonogami. Ba, nawet poświęcę komuś CAŁE pół godziny ;) Czuję, że łączy nas pasja, a wówczas nie mam wrażenia, że zanudzam drugą osobę kompletnie obcym jej tematem. To właśnie wydaje mi się cenne w naszej "psiarskiej" społeczności.
Mam wrażenie, że wszelka życzliwość zanika, gdy (pomijając uzasadnione reakcje, kiedy mierzymy się z chamstwem) psiarz ma okazję spotkać się z drugim psiarzem właśnie w Internecie. Można odnieść wrażenie, że tutaj nikt nikogo nie lubi. To tutaj, na rożnego rodzaju grupach, tworzą się wrogo nastawione do siebie "obozy", tutaj każdy może pisać o drugiej osobie co mu się żywnie podoba (a jako, że się niezbyt lubimy, to znajdą się sojusznicy, potwierdzający wszelkie brednie), tutaj nikt nikomu nie wybaczy pomyłki, bo zawsze ma pod ręką screena, który pogrąży oponenta, wreszcie - tu można zmieszać z błotem każdego, kto ma inne poglądy.
Uważam się za psiarza i lubię psiarzy w realu. "W realu" jest tu kluczowym określeniem. Nie przepadam za psiarzami w Internecie - za naszym czepialstwem, chęcią do robienia zadym i wykorzystywaniem każdego pretekstu do takowych. Wtrącaniem się w życie innych z "dobrymi radami", za którymi często stoi chamstwo, a nie chęć pomocy. Sprzedawaniem szerokiemu gronu ciekawostek z życia osoby, z którą dziś prowadzi się wojnę, ale niegdyś trzymało się sztamę i przyklaskiwało jej poczynaniom. Przykrym jest, że na żywo, przy okazji wystaw czy imprez sportowych, potrafimy obojętnie się mijać bądź silić na życzliwości, udawać, że wszystko jest w porządku, by dopiero w Internecie rozpoczynać pyskówki.
A Wy jakie macie zdanie na temat środowiska? Czujecie się jego częścią, czy raczej stronicie od towarzystwa psiarzy?
Niemalże każdy opiekun psa wie, jak bardzo linienie może uprzykrzać życie - sierść jest dosłownie wszędzie, a podczas czesania (które wydaje się nie mieć końca) często wychodzi jej tak dużo, że spokojnie można wypełniać nią niemałe reklamówki. Nie każdy przyrząd poradzi sobie z usuwaniem wychodzącego futerka - rynek oferuje mnóstwo szczotek czy grzebieni i ostatecznie każdym z nich można próbować coś zdziałać, ale... czasami to syzyfowa praca ;) Postanowiliśmy sprawdzić, jak poradzi sobie z zadaniem EZZY GROOM - produkt coraz bardziej znany wśród społeczności psiarzy. Testerem został Bari, którego mogliście poznać w poprzednich postach. Z
tego też powodu autorką tej recenzji wyjątkowo nie będę ja - głos oddałam swojej
drugiej połówce. Zapraszam do zapoznania się z opinią Kuby!
Ostateczny werdykt na temat szczotki nie może być inny niż pozytywny. 35PLN to uczciwa cena za urządzenie i nikt nie powinien się czuć oszukany. To naprawdę solidnie wykonane czesadło, bez fajerwerków i bez innowacyjnych zastosowań – ale nie są one tutaj wcale potrzebne, przecież kupujemy Ezzy z nadzieją, że pozbędziemy się skutecznie zewsząd wyłażącej sierści. I to zadanie jest spełnione na medal. Po kilku czesaniach widać zauważalne efekty, jednak nie należy oczekiwać, że jak za dotknięciem magicznej różdżki cała sierść wyjdzie - to nadal mozolna praca, od której nie uciekniemy. Jednak o wiele przyjemniej jest ją wykonywać kiedy widzimy, że dokądś nas ona prowadzi. A smaku całemu procesowi dodaje reakcja psa – ku swojemu własnemu zdziwieniu można zauważyć, że wyczesywanie przestało być smutnym obowiązkiem, a stało się pozytywnym czasem spędzonym razem ze swoim psem. Największym sekretem Ezzy Groom jest chyba obustronna przyjemność płynąca z czesania.
CO MYŚLĄ INNI?
W Internecie można spotkać się z różnymi opiniami odnośnie Ezzy Groom - ich wachlarz sięga od skrajnych rozczarowań, po równie silny zachwyt. Na Facebookowej stronie firmy (link) znajdziemy masę zdjęć prezentujących efekty działania szczotki, publikowanych zarówno przez samą firmę, jak i jej klientów. Nie brak też filmów na YouTubie, demonstrujących działanie Ezzy. Najczęstszymi zarzutami jest prostota wykonania i brak rewelacji, zaś za gadżetem przemawia cena (która zestawiona z popularnym furminatorem wypada naprawdę dobrze) i efekty działania, poparte dowodami.
ZAMÓWIENIE
Przed złożeniem zamówienia warto zainteresować się, który wariant (z dwóch dostępnych - do sierści miękkiej/twardej i sierści szorstkiej*) wybrać dla swojego potwora. Można w tym wypadku zdać się na sam opis, jednak dużo lepszym pomysłem są odwiedziny na wspomnianej wyżej witrynie Facebookowej. Jest tam wątek dotyczący wyboru szczotki, wraz ze zdjęciami, dzięki któremu szybko dopasujemy naszego biesa do istniejącego już wzorca. Jeśli jednak pociecha jest na tyle niespotykanym stworzeniem, że nie znajdujemy jej odpowiednika, możemy udostępnić zdjęcie, a firma poinstruuje, który wariant będzie dla nas najlepszy – za sprawną komunikację i poradę należy się zdecydowany plus.
Samo zamówienie najlepiej jest złożyć na stronie producenta – koszt szczotki wynosi tam 29PLN**. Doliczając koszty przesyłki, łącznie zapłacimy około 35PLN.
Na Barim, zgodnie z zaleceniem, przetestowany został model do sierści szorstkiej - jedynie tego wariantu dotyczy recenzja.
Na Barim, zgodnie z zaleceniem, przetestowany został model do sierści szorstkiej - jedynie tego wariantu dotyczy recenzja.
* ze strony producenta: “Długość sierści nie ma tutaj znaczenia, liczy się struktura.”
** jest to cena promocyjna, za którą na dzień dzisiejszy nabędziemy szczotkę. Regularna cena to 36 zł.
** jest to cena promocyjna, za którą na dzień dzisiejszy nabędziemy szczotkę. Regularna cena to 36 zł.
PACZKA
Czekaliśmy na jej dotarcie około tygodnia. Pakunek dostarczył do nas kurier, w formie listowej – Ezzy przyszło w kopercie, bez żadnego zabezpieczenia. Jakkolwiek podejrzanie może to brzmieć – okazało się ono jednak zupełnie zbędne, w tym gadżecie po prostu nie ma co się uszkodzić.
SZCZOTKA
Po otwarciu koperty w nasze ręce trafia wyczekiwany przyrząd defutrujący. Trzeba przyznać, że nie wygląda ani nowocześnie, ani zbytnio okazale. Jest to bowiem kawałek laminowanego drewna z wygrawerowaną nazwą firmy, podczepiony do metalowego brzeszczotu. Ciężko na taki widok utrzymywać swoje wysokie oczekiwania, chociaż zaznaczyć trzeba, że wykonanie jest ładne i eleganckie – w swej minimalistycznej formie budzi pozytywne emocje. Jednak na pierwszy rzut oka ciężko się oprzeć wrażeniu, że łatwiej tym gadżetem będzie uciąć psu nogę niż efektywnie go wyczesać.
Początki...
CZESANIE
CZESANIE
W zastosowaniu i funkcjonalności jednak tkwi siła urządzenia. Kiedy przechodzimy do czesania rozpoczynają się czary. Futra wychodzi absurdalnie dużo, z każdym pociągnięciem jest go coraz więcej. Nieważne, czy przejechaliśmy grzbiet 2 razy czy 6 – podszerstek wciąż wyłazi. Szczotka nie ściąga więc jedynie powierzchownej warstwy, ale również te trudniej dostępne włoski, nieuchwytne dla grzebienia czy ręcznego skubania.
Nie ma chyba specjalnej techniki czesania Ezzy Groomem, każde pociągnięcie wydaje się przynosić pożądany efekt. Najlepszym podejściem wydaje się jednak łapanie psa delikatnie ręką, żeby naciągnąć skórę, i czesanie na niewielkim fragmencie (15-20cm) powtarzalnymi, krótkimi ruchami, następnie przesunięcie ręki na wyczesany fragment i groomowanie kolejnej przestrzeni, w kierunku ogona. Sam ruch szczotką jest naprawdę intuicyjny, tak samo uchwyt – wystarczy złapać narzędzie do ręki, aby stać się profesjonalnym czesaczem.
![]() |
...i późniejszy efekt "wow". |
REAKCJA PSA
Na osobne wspomnienie zasługuje zachowanie i reakcja psa – naprawdę mu się cały proces podoba. Bari wydaje się zrelaksowany, oczy się zamykają, a uśmiech pojawia na lisim pysku. Spontanicznie w trakcie czesania może się pojawić popisowa sztuczka Bariego, która jest zarazem szczytem jego intelektualnych i motorycznych możliwości, czyli reakcja jak na komendę „pokaż brzuszek” – lis daje nam do zrozumienia „tu mnie drap”. W pewnej chwili, podczas delikatnego czesania pojawiły się nawet u psa sny i kopanie łapką.
OCENA KOŃCOWA
Ostateczny werdykt na temat szczotki nie może być inny niż pozytywny. 35PLN to uczciwa cena za urządzenie i nikt nie powinien się czuć oszukany. To naprawdę solidnie wykonane czesadło, bez fajerwerków i bez innowacyjnych zastosowań – ale nie są one tutaj wcale potrzebne, przecież kupujemy Ezzy z nadzieją, że pozbędziemy się skutecznie zewsząd wyłażącej sierści. I to zadanie jest spełnione na medal. Po kilku czesaniach widać zauważalne efekty, jednak nie należy oczekiwać, że jak za dotknięciem magicznej różdżki cała sierść wyjdzie - to nadal mozolna praca, od której nie uciekniemy. Jednak o wiele przyjemniej jest ją wykonywać kiedy widzimy, że dokądś nas ona prowadzi. A smaku całemu procesowi dodaje reakcja psa – ku swojemu własnemu zdziwieniu można zauważyć, że wyczesywanie przestało być smutnym obowiązkiem, a stało się pozytywnym czasem spędzonym razem ze swoim psem. Największym sekretem Ezzy Groom jest chyba obustronna przyjemność płynąca z czesania.

*** jak widać, Kuba ma szczególne oczekiwania ;)
Na potwierdzenie słów - filmiki (na drugim Barik wykonuje wspomniany przewrót):
To, co tutaj napiszę, nie ma być żadnym wyznacznikiem dobrego bloga (jaki tam ze mnie autorytet w tej dziedzinie?). Chciałabym jednak podzielić się z Wami tym, co przyciąga mnie na Wasze strony i może w ten sposób dotrzeć do kolejnych, które będę czytać z przyjemnością ;)
1. PRZEJRZYSTOŚĆ
Bardzo lubię uporządkowane, schludne blogi - nie podoba mi się przesada. Zakrawa to trochę o docenianie przede wszystkim minimalizmu w szablonach, ale nie zawsze tak jest - zachwycam się również dopracowanymi, "obrazkowymi" i kolorowymi szatami graficznymi, jeśli każdy składający się na nie element ze sobą współgra. Przede wszystkim nic nie powinno utrudniać czytania i przysłaniać treści - tekst musi być odpowiednio zaprezentowany, gdyż (dla mnie) jest najważniejszym aspektem bloga. Uważam też, że estetyczny i dobry szablon można stworzyć nawet bez użycia skomplikowanych kodów i programów, a jedynie z pomocą projektanta, oferowanego przez platformę blogger.com.
2. PISOWNIA I TREŚĆ
To mój konik ;) Na blogu z postami pisanymi poprawną polszczyzną potrafię spędzić sporo czasu - zagłębiam się nawet w archiwum i czytam stare wpisy. Uwielbiam czytać notki, w których narracja jest ciekawie prowadzona, a autor ma swój własny styl wypowiedzi. Nie przeraża mnie, jeśli przy okazji wpisy są naprawdę długie - sama mam tendencje do tworzenia notek-gigantów, lubię to także u innych blogerów.
3. ZDJĘCIA
Ładne fotografie zawsze przyciągają moją uwagę, nawet, jeśli nie są wykonane przez profesjonalistów czy przy pomocy profesjonalnego sprzętu. Przyznam, że "przypadkowe" fotki strzelone telefonem, bez dbałości o jakikolwiek efekt wizualny (chociażby odpowiednią perspektywę), zwykle mnie odrzucają, chociaż oczywiście rzadko zdarza się, że nie przeczytam z tego powodu wartościowej notki. Nie mam nic przeciwko postom, w których zdjęć jest dużo, bo lubię je oglądać (sama kiedyś tworzyłam wpisy, w których były tylko zdjęcia), ale jeśli treść jest wyjątkowo obszerna, a zdjęć "drugie tyle", to zdarza mi się przewijać je bez oglądania.
Ładne fotografie zawsze przyciągają moją uwagę, nawet, jeśli nie są wykonane przez profesjonalistów czy przy pomocy profesjonalnego sprzętu. Przyznam, że "przypadkowe" fotki strzelone telefonem, bez dbałości o jakikolwiek efekt wizualny (chociażby odpowiednią perspektywę), zwykle mnie odrzucają, chociaż oczywiście rzadko zdarza się, że nie przeczytam z tego powodu wartościowej notki. Nie mam nic przeciwko postom, w których zdjęć jest dużo, bo lubię je oglądać (sama kiedyś tworzyłam wpisy, w których były tylko zdjęcia), ale jeśli treść jest wyjątkowo obszerna, a zdjęć "drugie tyle", to zdarza mi się przewijać je bez oglądania.
4. RECENZJE, RECENZJE, RECENZJE...
Cieszę się, że psiarze pokazują innym dobra, jakie oferują nam producenci. Zwykle jednak nudzą mnie posty, w których znajdują się przydługie recenzje, w większości powielające informacje znajdujące się na dziesięciu innych blogach, bo kopiowane ze strony producenta. Recenzje trzeba umieć pisać (dlatego sama nie podejmuję się tego zbyt często :P), jeśli faktycznie mają zachęcać bądź zniechęcać do zakupu danego produktu. Gdy się na jakąś natknę, cenię sobie staranne wyszczególnienie najważniejszych elementów, tak, bym mogła bez trudu znaleźć to, co akurat mnie zainteresuje. Za najciekawszą część uznaję zdanie autora i uważam, że powinno być szczerze - tylko w ten sposób naprawdę pokazujemy, co dla nas - psiarzy - jest atrakcyjnym i pożądanym towarem.
5. INICJATYWA
Wszelkie posty z kategorii "Do It Yourself" (lub inne poradniki) odbieram jako bardzo fajną inicjatywę blogerów. Do czasu, gdy nie polegają na bezmyślnym kopiowaniu z książek czy innych stron treści, wobec których tak naprawdę nie zajmujemy żadnego stanowiska. Bardzo lubię czytać notki, w których autor dzieli się tajnikami wykonywania czegoś niebanalnego, lub ciekawostkami znalezionymi podczas przeglądania Internetu. Jeśli jest jednocześnie otwarty na dyskusję i krytykę, to chwała mu za to ;)
6. INDYWIDUALIZM
Fajnie znaleźć się w miejscu, w którym autor szczerze przedstawia własne zdanie. Na blogu każdy ma prawo pisać to, co mu się żywnie podoba i szanuję opinię odmienną od mojej. Nie lubię za to, gdy na konkretny temat jest 'boom' i nagle na odwiedzanych przeze mnie stronach bezmyślnie powielane są poglądy autorytetów, które autor "gdzieś tam i kiedyś widział"*. Pod pojęciem indywidualizmu kryje się też oryginalność. Inspirowanie się jest dobre, kopiowanie złe. Słabym jest wzorowanie się do tego stopnia, że nasze "dzieło" zaczyna być odzwierciedleniem pracy innej osoby, z jedynie niewielkimi różnicami. Naprawdę nie potrzeba dużo, żeby wymyślić coś nowego, może nawet fajniejszego od pierwowzoru (ale oczywiście - nic na siłę).
Jest coś jeszcze, co pasuje mi do tego punktu. Chętnie odwiedzam blogi, które mają "swój klimat", a ich autorzy nie ukrywają się przed czytelnikami i dają poznać także od strony prywatnej. Są strony, które śledzę od lat, bo naprawdę lubię konkretnych blogerów - ciekawi mnie, co mają do powiedzenia, albo jak rozwija się relacja z ich psem. Myślę tu przede wszystkim o osobach znanych mi z innych źródeł - jakiegoś psiego forum albo popularnej niegdyś platformy (kto pamięta blogi na pies.pl?). Wiem, trochę to sentymentalne, ale cóż... Tak już mam.
* Za to włączanie się w różnego rodzaju blogowe inicjatywy mi się podoba
(choć sama rzadko się angażuję), ponieważ często mogą zrobić dużo dobrego, np.
promować ważne akcje.
Z ręką na sercu mogę przyznać, że sama spełniam tylko część z powyższych "kryteriów", ale uważam, że "da się" nas czytać ;)
Z ręką na sercu mogę przyznać, że sama spełniam tylko część z powyższych "kryteriów", ale uważam, że "da się" nas czytać ;)
Wielu z nas chciałoby pomóc schroniskowym psiakom, ale nie do końca wiedzą, co można do takiego miejsca przywieźć. Z pomocą przychodzi fundacja NaszeZoo.pl, dzięki której możemy obdarować wybranego psiaka różnego rodzaju akcesoriami. Na lipiec przypada akcja "Smycz dla psiaka".
Życie bywa przewrotne. Całkiem niedawno zapisywałam wersję roboczą postu dotyczącego adopcji i wszelkich wątpliwości, jakie wobec niej żywię. Pozwolę sobie na mały spoiler i przytoczę jeden fragment:
"Uważam, że adopcja jest fantastyczną sprawą i gdybym sama nie miała preferencji co do rasy kolejnego psa, bądź upatrzonej hodowli, bardzo możliwe, że na taką opcję bym się zdecydowała."
Byłam pewna, że w najbliższej przyszłości nie będę "brać w ciemno" - chcę tym razem wszystko zaplanować, grzecznie czekać na szczenię i z niczym się nie spieszyć. Nie będę ukrywać, że psychika Jima przysparza dużo problemów na co dzień, a ja nie chciałam znowu przygarniać zwierzęcia, które być może trzeba będzie wyprowadzać na prostą - życie z psem nie jest jedynie usłane różami, szczególnie, jeśli jest niestabilny lub ma kiepską przeszłość. Nie powiem, żeby gdzieś w głowie nie pojawiła się jednak myśl, że nowy członek rodziny to tylko kwestia czasu - w moim domu zawsze były dwa psy, wiem też, jak mamie brakuje kolejnego uśmiechniętego pyska. Dodam, że ma ona "wyjątkowe zdolności" w znajdywaniu potrzebujących pomocy istot. Osobiście - jak wyjaśniłam pokrótce wyżej - nie chciałam decydować się na kolejnego psa, przynajmniej nie tak szybko. Mama natomiast była pewna, że chciałaby przygarnąć jakąś sierotkę.
Przewrotny los sprawił, że w zeszłą niedzielę zawitało u nas mamine sobotnie znalezisko, błąkające się (według relacji mieszkańców) w innej dzielnicy naszego miasta od lutego tego roku. Okazało się, że ma chip i właścicielkę, ale to nie rozwiązało sprawy - nie wdając się w szczegóły, już tego samego dnia, gdy do nas trafił, staliśmy się prawowitymi opiekunami.
Psiak został nazwany Jack (teraz mamy JJ team). Pochodzi ze schroniska, gdzie jako datę urodzenia podano kwiecień 2014, jest więc młodym chłopakiem. Po adopcji spędził półtora roku w nowym domu, a kolejne pół eksplorował miasto. Poza chudością nic mu nie dolega, jak ocenił weterynarz. Pchły zostały zwalczone. Jest kastratem, a na jednej łapce ma bliznę, która prawdopodobnie już nie zniknie.
Jack jest bardzo wypłoszony. Boi się mężczyzn, ale nie próbuje atakować, po prostu się odsuwa. Obce psy mija z ciekawością, ale raczej obojętnie - w stosunku do większych zachowuje dystans, wobec mniejszych jest przyjazny. Do Jima podszedł początkowo niepewnie, w domu dwa razy na niego kłapał - kiedy zrobił to za drugim razem zupełnie bezpodstawnie, zwróciłam mu uwagę i od tego momentu nie próbuje kumpla straszyć. Co więcej, przestał się już go bać, merda ogonem na jego widok i bardzo ładnie razem żyją. A Jim... to niesamowite, jak bardzo pokojowo jest do nowego nastawiony. Nie ma w ogóle złych zamiarów, przybiega się przywitać, liże pysk - w pełni go zaakceptował, co naprawdę ułatwia sprawę zaadaptowania. Jack bardzo ładnie chodzi na smyczy, co niesamowicie mnie cieszy! Jestem prawie pewna, że to typ, któremu nie w głowie ucieczki, ale nie zna nas zbyt dobrze, jest dosyć strachliwy i nie wiadomo, jak zareaguje na różne sytuacje, dlatego póki co nie jest puszczany luzem. Próby chodzenia "prawie bez linki" dają jednak nadzieję, że będzie dobrze ;)
Nigdy nie miałam tak małego psa. Dopiero przy nim widać, że z Jimsa jest naprawdę kawał zwierza!
Mały jest przeuroczy i kochany. Ciągle się trochę nas obawia, ale pokazuje całym sobą, że wszystko, czego potrzebuje do szczęścia, to odrobina miłości. Uwielbia być głaskany i upomina się o to. Pozwala się dotykać i podnosić, nie protestuje podczas czesania. Wydaje mi się, że to typowy kanapowiec, ale oczywiście będę próbowała go czegoś nauczyć (choć to pies mamy). Póki co, musi nam bardziej zaufać ;)
Chciałabym przedstawić Wam dzisiaj produkt, którego sama wcześniej nie znałam, a uznaję za wartościowy dla każdego psiarza. Mowa o zawieszce, którą zaproponowała nam firma PETMARK.
Ogromnego znaczenia adresówek nie ma chyba sensu kwestionować. Moim zdaniem zawsze lepiej jest, by pies ją miał (nawet jakąkolwiek, wątpliwej jakości) - jest to najłatwiejszy i najszybszy sposób, by namierzyć właściciela, gdy znajdziemy błąkającego się czworonoga.
PETMARK jest zawieszką przeznaczoną dla różnych zwierząt (m. in. psów, kotów, fretek), występującą w dwóch rozmiarach - dla zwierząt do 10 kg, oraz powyżej 10 kg. My otrzymaliśmy mniejszą wersję (średnica 2,5 cm), ale druga z adresówek na zdjęciu ma 3 cm (tak jak większy Petmark), można więc sobie porównać. Poza rozmiarem, przy zakupie wybieramy też interesujący nas kolor. To taka adresówka w wersji pro - do danych psa można dotrzeć albo poprzez skanowanie kodu na odwrocie, albo przez podanie numeru identyfikatora na stronie internetowej producenta.
Po nabyciu jej należy zarejestrować się na www.petmark.com.pl, uzupełnić swoje dane, następnie dodać profil psa - działania te są bardzo proste. W profilu podajemy informacje dotyczące wyglądu (możemy wgrać zdjęcie), stanu zdrowia (np. daty szczepień, wzmiankę o kastracji), znaków szczególnych, a także wpisujemy dane lecznicy. Wszystko możemy z czasem aktualizować, a co ważne - to my decydujemy, jakie rubryki będą pojawiać się na profilu.
Na stronie producent zaznacza:
"Każdorazowe zeskanowanie kodu QR spowoduje automatyczne wysłanie na skrzynkę mailową informacji o miejscu zeskanowania zawieszki Petmark (konieczność wyrażenia zgody właściciela telefonu na użycie usługi lokalizacji)"
- zostanie wysłany alert o zaginięciu do wszystkich użytkowników bazy Petmark oraz do Twojego lekarza weterynarii,
- zostanie umieszczona informacja na naszym profilu facebookowym
- będziesz mógł wydrukować gotowy plakat z informacją o zaginięciu Twojego pupila
"Przyciski" wyglądają następująco:
![]() |
Screen części profilu, www.petmark.com.pl |
Obsługa strony nie powinna sprawiać nikomu trudności, jest ona bardzo przejrzysta i prosta, co stanowi oczywistą zaletę.
Przed przystąpieniem do zaprezentowania produktu zastanowiłam się, w jaki sposób Petmark góruje nad tradycyjnymi adresówkami. Oba sposoby uważam za bardzo skuteczne i sądzę, że klasyczna plakietka działa równie dobrze. Przewagą Petmarka jest jednak to, że człowiek dobrego serca, który chce pomóc naszemu psu, dostaje pewną gwarancję jego zdrowia bądź informacje dot. chorób. Jeśli zdarzyło się, że schwytany zwierzak ugryzł osobę lub zwierzę, można szybko sprawdzić, czy ma aktualne szczepienia, w związku z czym procedura odbywa się bez zbędnego stresu. Jest to przydatne również wtedy, gdy z jakichś powodów musi on przetrzymać psa (np. właściciel nie odbiera, bądź może pojawić się dopiero za jakiś czas) u siebie. Jeśli nie może tego zrobić, a ma dodatkowe wątpliwości, pozostaje kontakt z lecznicą, wpisaną do profilu. Poza tym - osobiście chciałabym wiedzieć, z kim mam do czynienia - na standardowych adresówkach trudniej zamieścić więcej informacji niż imię, telefon i ewentualnie adres (to chyba i tak niezbyt popularna praktyka).
Warunkiem odczytania oznakowania jest posiadanie odpowiedniej aplikacji lub dostępu do Internetu w telefonie (na dzień dzisiejszy nie jest to chyba rzadkim zjawiskiem), co można uznać za pewne utrudnienie. Z takich kodów korzysta się już jednak coraz częściej i nie są nowością, której nikt nie rozumie. Jestem też pewna, że jeśli pojawia się problem, to da się go łatwo rozwiązać - zawsze można poprosić kogoś o pomoc, albo sprawdzić dane w domu. Ja bez wahania pomogę każdemu, kto podejdzie do mnie w takiej sprawie - to przecież żaden wysiłek ;) Uważam, że dodanie do plakietek jeszcze numeru telefonu sprawi, że ocena, jaką im wystawię, to będzie 10/10.
EDIT. Można już zakupić personalizowaną wersję adresówki, do której dodamy co tylko chcemy. Koszt tej wersji to 40 zł.
Zawieszki można zakupić na http://petmark.com.pl/, aktualnie obie wersje w cenie 35 zł.
![]() |
Jim nosi już jedną adresówkę, jednak nie ma plakietki od weterynarza z potwierdzeniem szczepienia - Petmark może ją zatem zastąpić |
Jak wspominałam, myśl o pierwszym spotkaniu naszych psów była stresująca. Znam swojego Jima i wiem, jak trudno określić, jakiego psa polubi. Co do Bariego byłam pewna, że będzie nieszkodliwy, ale... czy to wystarczy?
Historię Bariego można rozpocząć następującym zdaniem: 02.11.2016 roku dostałam wiadomość ze zdjęciami pewnego psa... a potem wszystko potoczyło się tak szybko, że już dwudziestego listopada stał mi się całkiem bliski.
Bari to około trzyletni psiak w typie husky. Jest bardzo drobnym samcem, nawet nieco mniejszym od mojej suczki (takie "wydanie kieszonkowe"). Pochodzi ze schroniska, w którym pieczę nad nim sprawowała fundacja opiekująca się północniakami. Przedstawiał się tam jako towarzyski i łaknący kontaktu z człowiekiem, nastawiony na współpracę, łagodny wobec psów i generalnie raczej bezproblemowy. Poinformowała mnie o jego istnieniu znajoma i był to pierwszy raz w ciągu naszej długoletniej znajomości, kiedy wypowiadała się o nowo poznanym psie do adopcji w takich superlatywach. Wiem, że mogę ufać Alicji w tej kwestii - coś w tym zwierzaku musiało być! Początkowo polecała go mnie, ale miałam wówczas dwa własne (co uznaję za maksimum na moim etapie życia) i nie mogłam zaoferować mu domu. Upatrzyłam mu zatem inny...
Bari to około trzyletni psiak w typie husky. Jest bardzo drobnym samcem, nawet nieco mniejszym od mojej suczki (takie "wydanie kieszonkowe"). Pochodzi ze schroniska, w którym pieczę nad nim sprawowała fundacja opiekująca się północniakami. Przedstawiał się tam jako towarzyski i łaknący kontaktu z człowiekiem, nastawiony na współpracę, łagodny wobec psów i generalnie raczej bezproblemowy. Poinformowała mnie o jego istnieniu znajoma i był to pierwszy raz w ciągu naszej długoletniej znajomości, kiedy wypowiadała się o nowo poznanym psie do adopcji w takich superlatywach. Wiem, że mogę ufać Alicji w tej kwestii - coś w tym zwierzaku musiało być! Początkowo polecała go mnie, ale miałam wówczas dwa własne (co uznaję za maksimum na moim etapie życia) i nie mogłam zaoferować mu domu. Upatrzyłam mu zatem inny...
Trudno nie ulec urokowi takiego ryjka, prawda? I uległ mu mój chłopak wraz z rodziną.
Uważam siebie za osobę trzeźwo patrzącą na rzeczywistość. Sama nie do końca wiedziałam, czy mogę polecać komuś jakiegokolwiek psa, a co dopiero takiego, którego tak naprawdę w ogóle nie znam; ba, nawet nie widziałam na żywo. Dodatkowo siberian husky nie jest łatwą rasą, a tym samym najlepszym wyborem na pierwszego psa. Trzeba dodać, że mowa tutaj nie o szczeniaku ze sprawdzonego źródła, tylko o dorosłym psie, którego historii nikt do końca nie zna. Sama wychowywałam się z haszczakiem (ale mój był nietypowy), przy mnie dorastała także suczka znajomej (miałam z nią dużo do czynienia przez pierwsze dwa lata życia), mimo to nie wiedziałam, czego spodziewać się po Barim. Byłam pewna dwóch rzeczy - trzeba rozważyć wszystkie "przeciw" (bez tego ani rusz, zawsze będę to powtarzać), ale również wysłuchać opinii właścicieli na temat ich towarzyszy - potrafią "odczarować" wizerunek nawet najbardziej demonizowanej rasy. Nie byłabym sobą, gdybym nie postawiła chłopaka przed jeszcze innym wyzwaniem: chociaż ja zawsze będę pod ręką do pomocy, może się zdarzyć, że Bari prędzej czy później będzie wymagał konsultacji ze szkoleniowcem czy behawiorystą, bo nie wiadomo "co z niego wyjdzie", kiedy znajdzie już swój dom. Tak nastraszony doinformowany, po wielu przemyśleniach wątpliwościach i dyskusjach skontaktował się z fundacją, która bardzo profesjonalnie podeszła do sprawy, pozytywnie przeszedł zarówno przez wstępne procedury, jak i późniejszą wizytę przedadopcyjną. Wszystko, jak wspominałam, trwało naprawdę niedługo - widać nie tylko moim zdaniem pies był rodzinie pisany ;)
Jak wspomniałam, to pierwszy pies Kuby. Ja się bałam, on pewnie trochę też. Oboje na pewno obawialiśmy się, jak to będzie w przypadku spotkania naszych zwierzaków (ale o tym kiedy indziej). Jaki okazał się Bari? Otóż jak dla mnie, nie można wyobrazić sobie lepszego psa na start.
Bari to pies przyzwyczajony do mieszkania w bloku, winda czy schody nie robią na nim żadnego wrażenia. Zachowuje czystość i nie zdarzyła mu się dotychczas żadna wpadka. Przyswoił sobie godziny spacerów i ładnie sygnalizuje, że nadchodzi pora, a on jest gotowy do wyjścia. Nie przejawia lęku separacyjnego, zostawał już sam na dłużej niż 6 godzin i świetnie sobie radzi - znajduje dla siebie miejsce, nie hałasuje i nie niszczy. Z początku strasznie grymasił co do jedzenia i trzeba było mocno kombinować, żeby zechciał coś przełknąć (oczywiście coś przeznaczonego dla psa, bo ludzkie jedzenie było bardzo interesujące). Dwie karmy szybko odpadły, w końcu uznanie zyskała TOTW z mięsem z bizona - teraz Bari nie narzeka na brak apetytu, miska jest zjadana (prawie) w całości. Toleruje wszelkie zabiegi pielęgnacyjne, nauczył się już, że przed wejściem do mieszkania odbywa się wycieranie łap i cierpliwie czeka, aż ktoś się tym zajmie. Można go dotknąć wszędzie, ale pod tym względem jest bardziej zdystansowany, niż mój Jim - zdarza mu się wycofywać, kiedy ktoś na niego napiera, to raczej on musi zaproponować bliższy kontakt. Jest jednak bardzo otwarty na ludzi, cieszy się na ich widok, merda ogonem, potrafi nawet sprzedać spontanicznego buziaka. To bardzo pocieszne zwierzątko - pewnego razu uznał, że będzie spacerował z moją dłonią na pysku i przez parę minut podtykał mi głowę pod rękę. Przywołany potrafi w uroczy sposób tyrpać łapą, dając do zrozumienia, że on czegoś chce (charakterystycznie zerkając w kierunku swojego pudełka z smakołykami). Zdecydowanie preferuje nieco delikatniejsze pieszczoty - jeśli człowiek przyzwyczai się do Jima, który wpada w dziki szał podczas kontaktu, piszczy, wydziera się (tak, tego jęku inaczej nazwać nie można), wywraca na plecy, pcha się na kolana czy ręce, liże po twarzy i plącze pod nogami, trzeba się przestawić na bardziej stonowane okazywanie uczuć.
Jeśli chodzi o spacery - prowadzenie go na smyczy to czysta przyjemność. Nie ciągnie, a jeśli zdarza mu się nagle szybko ruszyć do przodu, hamuje go opór. Ludzi mija raczej obojętnie, chociaż zdarzyło mu się za bardzo kimś zainteresować i próbować się przywitać. Z psami sprawa wygląda inaczej: początkowo słabiej reagował, teraz się trochę pobudza, potrafi odmówić dalszej drogi, póki nie zapozna się z drugim zwierzakiem (takie typowe położenie się w miejscu i oczekiwanie, aż czworonóg się zbliży). Jest to jak najbardziej do opanowania i czasami wystarczy zwykłe "Idziemy", żeby potencjalny kumpel został olany - myślę, że konsekwencja załatwi sprawę. Bari ma bardzo pozytywne nastawienie do innych psów. Jest odważny, wesoły, potrafi ładnie zachęcać do kontaktu, ale czasami włącza mu się tryb głupawki i obskakuje innego dookoła w typowo zabawowy sposób. Przy mnie nie zdarzyło się jeszcze, żeby jakiś zwierzak zareagował na takie zaproszenie negatywnie, raczej widzą w nim nieszkodliwego szaleńca ;) Chociaż zainteresowanie jest duże, po czasie niektóre zwierzaki mu się nudzą i zajmuje się swoimi sprawami. Nie jest puszczany luzem, jedynie na lince bądź na ogrodzonym terenie, bo zaufanie w tej kwestii jest ograniczone (co całkowicie rozumiem). Pomimo początkowych problemów ze złapaniem go, gdy już poczuł wolność, dzięki pracy przywołanie jest na przyzwoitym poziomie i nie trzeba poświęcać czasu na podchody w stylu "catch me if you can" (według mnie nie jest to typ, który raz odpięty ze smyczy pójdzie w długą, ale podejmowanie ryzyka zwyczajnie nie ma sensu). Nie stresuje się wizytami w centrum miasta, również jazdą samochodem - póki co tylko raz korzystał z komunikacji miejskiej.
Ogólnie jest bardzo fajnym czworonogiem. Ciągle słyszę, że to... kot w ciele lisa :D W przeciwieństwie do Bony, lubi się czasami pobawić zabawkami i coraz lepiej idzie mu aportowanie - dla mnie to zawsze super sprawa. Jest chętny do nauki i bardzo żarty - chłopcy nauczyli się już paru sztuczek, uczą się też rzeczy przydatnych na co dzień, reagowania na polecenia takie jak "Zostaw", czy wspomniane "Idziemy". Cała rodzina jest już "kupiona" - podoba mi się, jak się ze sobą zżyli, widać, że pies czuje się komfortowo i daje dużo radości swoją obecnością. Podoba mi się również, w jakim kierunku zmierza współpraca, bo chłopak bez większych zgrzytów dostosował się do nowej sytuacji i przystosował do warunków. Jedynym większym problemem Bariego jest zjadanie na spacerze wszystkiego, co nadaje się (według niego) do spożycia... Wydaje mi się, że to pozostałość po okresie włóczęgi, gdy musiał jakoś sobie radzić, niemniej walka o stołowanie się na mieście jeszcze nie jest skończona i każde znalezisko musi znaleźć się w paszczy. Trzymajcie kciuki za zwycięstwo Kuby... ;)
Rozpisałam się już niemożebnie, więc więcej na temat pierwszej konfrontacji z moim teamem i późniejszych stosunków w następnym odcinku!
![]() |
Bari w obiektywie Alicji Zmysłowskiej, jeszcze w schronisku |
Jak wspomniałam, to pierwszy pies Kuby. Ja się bałam, on pewnie trochę też. Oboje na pewno obawialiśmy się, jak to będzie w przypadku spotkania naszych zwierzaków (ale o tym kiedy indziej). Jaki okazał się Bari? Otóż jak dla mnie, nie można wyobrazić sobie lepszego psa na start.
Bari to pies przyzwyczajony do mieszkania w bloku, winda czy schody nie robią na nim żadnego wrażenia. Zachowuje czystość i nie zdarzyła mu się dotychczas żadna wpadka. Przyswoił sobie godziny spacerów i ładnie sygnalizuje, że nadchodzi pora, a on jest gotowy do wyjścia. Nie przejawia lęku separacyjnego, zostawał już sam na dłużej niż 6 godzin i świetnie sobie radzi - znajduje dla siebie miejsce, nie hałasuje i nie niszczy. Z początku strasznie grymasił co do jedzenia i trzeba było mocno kombinować, żeby zechciał coś przełknąć (oczywiście coś przeznaczonego dla psa, bo ludzkie jedzenie było bardzo interesujące). Dwie karmy szybko odpadły, w końcu uznanie zyskała TOTW z mięsem z bizona - teraz Bari nie narzeka na brak apetytu, miska jest zjadana (prawie) w całości. Toleruje wszelkie zabiegi pielęgnacyjne, nauczył się już, że przed wejściem do mieszkania odbywa się wycieranie łap i cierpliwie czeka, aż ktoś się tym zajmie. Można go dotknąć wszędzie, ale pod tym względem jest bardziej zdystansowany, niż mój Jim - zdarza mu się wycofywać, kiedy ktoś na niego napiera, to raczej on musi zaproponować bliższy kontakt. Jest jednak bardzo otwarty na ludzi, cieszy się na ich widok, merda ogonem, potrafi nawet sprzedać spontanicznego buziaka. To bardzo pocieszne zwierzątko - pewnego razu uznał, że będzie spacerował z moją dłonią na pysku i przez parę minut podtykał mi głowę pod rękę. Przywołany potrafi w uroczy sposób tyrpać łapą, dając do zrozumienia, że on czegoś chce (charakterystycznie zerkając w kierunku swojego pudełka z smakołykami). Zdecydowanie preferuje nieco delikatniejsze pieszczoty - jeśli człowiek przyzwyczai się do Jima, który wpada w dziki szał podczas kontaktu, piszczy, wydziera się (tak, tego jęku inaczej nazwać nie można), wywraca na plecy, pcha się na kolana czy ręce, liże po twarzy i plącze pod nogami, trzeba się przestawić na bardziej stonowane okazywanie uczuć.
Jeśli chodzi o spacery - prowadzenie go na smyczy to czysta przyjemność. Nie ciągnie, a jeśli zdarza mu się nagle szybko ruszyć do przodu, hamuje go opór. Ludzi mija raczej obojętnie, chociaż zdarzyło mu się za bardzo kimś zainteresować i próbować się przywitać. Z psami sprawa wygląda inaczej: początkowo słabiej reagował, teraz się trochę pobudza, potrafi odmówić dalszej drogi, póki nie zapozna się z drugim zwierzakiem (takie typowe położenie się w miejscu i oczekiwanie, aż czworonóg się zbliży). Jest to jak najbardziej do opanowania i czasami wystarczy zwykłe "Idziemy", żeby potencjalny kumpel został olany - myślę, że konsekwencja załatwi sprawę. Bari ma bardzo pozytywne nastawienie do innych psów. Jest odważny, wesoły, potrafi ładnie zachęcać do kontaktu, ale czasami włącza mu się tryb głupawki i obskakuje innego dookoła w typowo zabawowy sposób. Przy mnie nie zdarzyło się jeszcze, żeby jakiś zwierzak zareagował na takie zaproszenie negatywnie, raczej widzą w nim nieszkodliwego szaleńca ;) Chociaż zainteresowanie jest duże, po czasie niektóre zwierzaki mu się nudzą i zajmuje się swoimi sprawami. Nie jest puszczany luzem, jedynie na lince bądź na ogrodzonym terenie, bo zaufanie w tej kwestii jest ograniczone (co całkowicie rozumiem). Pomimo początkowych problemów ze złapaniem go, gdy już poczuł wolność, dzięki pracy przywołanie jest na przyzwoitym poziomie i nie trzeba poświęcać czasu na podchody w stylu "catch me if you can" (według mnie nie jest to typ, który raz odpięty ze smyczy pójdzie w długą, ale podejmowanie ryzyka zwyczajnie nie ma sensu). Nie stresuje się wizytami w centrum miasta, również jazdą samochodem - póki co tylko raz korzystał z komunikacji miejskiej.
Ogólnie jest bardzo fajnym czworonogiem. Ciągle słyszę, że to... kot w ciele lisa :D W przeciwieństwie do Bony, lubi się czasami pobawić zabawkami i coraz lepiej idzie mu aportowanie - dla mnie to zawsze super sprawa. Jest chętny do nauki i bardzo żarty - chłopcy nauczyli się już paru sztuczek, uczą się też rzeczy przydatnych na co dzień, reagowania na polecenia takie jak "Zostaw", czy wspomniane "Idziemy". Cała rodzina jest już "kupiona" - podoba mi się, jak się ze sobą zżyli, widać, że pies czuje się komfortowo i daje dużo radości swoją obecnością. Podoba mi się również, w jakim kierunku zmierza współpraca, bo chłopak bez większych zgrzytów dostosował się do nowej sytuacji i przystosował do warunków. Jedynym większym problemem Bariego jest zjadanie na spacerze wszystkiego, co nadaje się (według niego) do spożycia... Wydaje mi się, że to pozostałość po okresie włóczęgi, gdy musiał jakoś sobie radzić, niemniej walka o stołowanie się na mieście jeszcze nie jest skończona i każde znalezisko musi znaleźć się w paszczy. Trzymajcie kciuki za zwycięstwo Kuby... ;)
Rozpisałam się już niemożebnie, więc więcej na temat pierwszej konfrontacji z moim teamem i późniejszych stosunków w następnym odcinku!