Zaufanie

W relacjach opiekun-pies zaufanie jest bardzo ważnym terminem. Dużo mówi się o tym, by od szczenięcia utrwalać w psie przekonanie, że jest przy nas bezpieczny i powinien polegać na nas w trudnych sytuacjach, a nie działać samodzielnie (nad czym często pracuje się przy problemie agresji). Chciałabym jednak podejść do tematu z drugiej strony - nawet jeśli nasz pies nam ufa, to czy i my ufamy jemu? Ja, widząc posłusznego (słowo-klucz) czworonoga biegającego bez smyczy od razu zakładam, że opiekun jest pewien jego zachowania. Może pozwolić na swobodę, bo ufa, że pies nawet bez fizycznego ograniczenia pozostaje pod kontrolą. Nieraz jednak okazało się, że bardzo się mylę.



Widzę, że wielu opiekunów popada ze skrajności w skrajność - ma albo 100% pewności co do zachowań zwierzęcia albo sprawuje 100-procentową kontrolę nad nim. Oba stanowiska są oczywiście utopijne i kontrowersyjne. Pierwsze jest mi całkowicie obce. Nie wierzę tym, którzy mają pewność, że przewidzą każde zachowanie swojego psa. Wiem, że są czworonogi z tak dobrym charakterem i tak dobrze wychowane, że można pozwolić im na ogromną swobodę. Niektóre wykazują tzw. "mądrość życiową" i nie potrzebują kogoś, kto będzie za nie myślał. Znam takie przypadki. Ale to wciąż nie maszyny, reagujące zawsze w identyczny sposób i wybierające automatycznie najbezpieczniejsze opcje. Absolutnie nie twierdzę jednocześnie, że zwierzę to niebezpieczna bestia i skoro nie mamy nad nim 100% kontroli, to należy przez całe życie trzymać je na smyczy i izolować od społeczeństwa. Tak być nie powinno. Nie ukrywajmy - postawa zerowego zaufania często wybierana jest dlatego, że jest po prostu wygodniejsza. Pies, który nie ma szans na działanie samodzielnie, nie powinien przecież nikomu przeszkadzać - nie przejmujemy się zatem zwierzakiem na smyczy, a na smyczy i w kagańcu - to już w ogóle. Bestia ujarzmiona, problem rozwiązany.

Czy jednak zawsze ta "nadmierna" kontrola jest czymś złym? Czy przeszkadza przede wszystkim komuś, komu kazano odejść, kiedy chciał puścić swojego radosnego pieska do psa trenującego? Widząc, że właściciel raczej stroni od towarzystwa, zapina pupila na widok drugiego czy wyprowadza go notorycznie w kagańcu, dostaję sygnał, że ten człowiek jest przede wszystkim świadomy i odpowiedzialny. Sama będąc opiekunem psa nieprzewidywalnego w wielu momentach, staram się zwyczajnie dobrze go pilnować. Ale to nie znaczy, że chcę popadać w skrajność. Pies jest puszczany bez smyczy, spotyka się też z innymi zwierzakami i ludźmi, nie jest izolowany od sytuacji stresujących i zdarza się, że pozwalam mu samemu decydować i robić to, co uważa za słuszne (tak długo, jak nie zagraża innym i sobie). Podejmuję ryzyko na własną odpowiedzialność. Nie powiem jednak, że jest mi z tym łatwo - to chyba największy dylemat osób, które mają towarzysza z problemami i różnego rodzaju doświadczenia. Nie zakładamy po prostu, że "może tym razem będzie dobrze". Czasami to zwyczajna panika i niechęć do mierzenia się z problemami, zgadzam się. W niektórych sytuacjach wzmożona czujność jest jednak uzasadniona i wszelkie rady typu "Puść go, niech się przywita, co się złego może stać?", albo "To psy, dogadają się" są zwyczajnie nietrafione. Nie chcę demonizować, bo po samej sobie wiem, jak często "psuję" Jima swoimi obawami i niepewnością. Ale wiem również, że często to mój zdrowy rozsądek, a nie ufność drugiego człowieka, pozwolił zapobiec przykrej sytuacji. Wybieram zasadę ograniczonego zaufania, bo wiem, że pies to żywa istota i może zrobić coś, czego sama się po nie spodziewam (a co dopiero obca osoba), niezależne od tego, jak dużo wysiłku i czasu poświęciłam na trening i pracę nad jego zachowaniem.

Teraz pojawia się pytanie, czy nie ufam raczej otoczeniu, czy mojemu psu. W moim przypadku obie strony mogą zawieść. Nie wszystko można kontrolować, ale jestem zdania, że nie można udawać, że coś nie ma miejsca. Jeśli wiemy, że nasz pies ma problem i nie chcemy nic z tym zrobić, to okej, nasza sprawa. Zastanówmy się jednak, czy mądrze jest wyprowadzać go bez smyczy wzdłuż ruchliwej ulicy, jeśli czasami, choć przecież nie zawsze zdarza mu się wyrwać za innym zwierzakiem, a on sam zazwyczaj, acz nie zawsze się odwołuje...


You Might Also Like

5 komentarze

  1. Chociaż mam dwa wspaniałe kundelki, nie ufam im w 100 procentach ale w 99 dlaczego? dlatego że zawsze może się w nim obudzić agresja, w końcu to zwierzę, to piesełek. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc posta miałam na myśli właśnie takie sytuacje - nieprzewidzianą agresję czy lęk, ale również pieskie niezrozumienie ludzkiego świata. Pomimo treningu może się zdarzyć, że zwierzak "pierwszy raz w życiu" wyjdzie na ulicę prosto pod samochód, bo nie rozumie zagrożenia (a nie tylko to czyha na czworonogi w naszej 'cywilizowanej' rzeczywistości).

      Usuń
  2. Jestem zdania, że zawsze trzeba kierować się zasadą ograniczonego zaufania, czy to w relacjach międzyludzkich, czy ludzko-zwierzęcych :) Dobry post!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Ja wybieram zaufanie i kontrolę jednocześnie (i wcale nie uważam, że to się wyklucza).

      Usuń
  3. Tak to prawda. Wbrew pozorom uzyskanie zaufania nie jest takie prostę :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń